RE: [TemaTYgodnia #37] RIposta - O nauczycielskim powołaniu
No właśnie. Czym niby jest to powołanie? Nie bez powodu użyłem określenia mityczne. Każdy może rozumieć to inaczej. Jak powiedział mi ktoś mądry: "Zamiast o mętnych ideach lepiej mówić o konkretach". :-)
Wśród tych moich znajomych jest nawet nauczycielka klas 1-3. I będzie świetnym przykładem, bo z tego co mówią jej koledzy z pracy, którzy widzą jej pracę i jej efekty - jest wyjątkowym nauczycielem. Z tego co mówią jest słynna na całą szkołę z tego, że jest bardzo surowa ale sprawiedliwa. Potrafi być obiektywna ale i do bólu konsekwentna. Trzyma dzieciaki na dystans - te od pierwszej klasy są uczone, że nie ma przytulania do Pani. Ale nie ma chłodu - to po prostu jedna z zasad. Każde dziecko może za to liczyć na uśmiech, pochwałę i słowo zachęty. Ale i na ostrą reprymendę jeśli tego wymaga sytuacja. Dzieciaki uczone są od początku, że są pewne zasady i trzeba się bardzo starać by ich przestrzegać (czemu tego nie nauczono ich w domu - nie mam pojęcia, ale to jest temat na zupełnie inna bitwę). Poza tym, co moim zdaniem najważniejsze, potrafi świetnie przekazać wiedzę. I wzbudzać ciekawość. Dzieciaki ją uwielbiają i patrzą w nią jak w obrazek (rodzice znacznie mniej).
A teraz najlepsze - ona twierdzi, że NIE lubi dzieci. To, że nie lubi tej pracy, przy obecnych warunkach w jakich muszą pracować nauczyciele, jest dość oczywiste. Sama mówi, że mogłaby ją (pracę) polubić gdyby to wszystko inaczej wyglądało. Ale i tak każdy dzieciak jest dla niej wyzwaniem. Im dzieciak jest trudniejszy, tym ciekawsze wyzwanie. Ma niesamowitą wiedzę psychologiczno-pedagogiczną (wśród moich znajomych nauczycieli jest autorytetem i widać to na pierwszy rzut oka) i to ona pomaga jej radzić sobie z większością problemów wychowawczych czy edukacyjnych. Jest po prostu profesjonalistką. Nie jakieś powołanie tylko solidna wiedza i ciężka praca. Sama zdaje sobie sprawę, że nie da rady długo jeszcze utrzymać zaangażowania na poziomie, który pozwoli jej porządnie wykonywać swoją pracę. Sama diagnozuje u siebie pierwsze objawy wypalenia. I nie ma żadnych nadziei, żadnych złudzeń, że w najbliższym czasie się coś w oświacie zmieni. Dla mnie to strasznie smutne.
szkoła jest po to aby UCZYĆ, nie tylko zwykłych przedmiotów ale i życia
Tutaj ja się nie zgodzę i gwałtownie zaprotestuję. Zdaje sobie sprawę, że to nie są popularne poglądy ale to NIE szkoła ma dzieci uczyć życia. Od tego są rodzice i opiekunowie. Żaden nauczyciel nie ma szans na wychowywanie cudzych dzieci. Ani siły, ani możliwości. Jeśli większość rodziców nie radzi sobie wychowawczo z jednym dzieckiem to jak ma tego dokonać nauczyciel jeśli ma ich ponad dwadzieścioro? Co z tego, że ma do tego przygotowanie zawodowe a rodzic nie ma. To jest fizycznie NIEMOŻLIWE! I nie tego od szkoły i nauczycieli powinniśmy wymagać.
@alcik zauważam coś dziwnego w tej rozmowie.. otóż ja wypowiadam się jakby z pozycji ucznia - nigdy nie lubiłam nauczycieli w całej szkolnej karierze i chyba tak mi pozostało :) za to Ty wypowiadasz się z pozycji obiektywnej, "nie zaangażowanej" w konflikt. jako dorosły człowiek masz znajomych wśród nauczycieli i sprawa wygląda dla Ciebie inaczej :)
sądzę, że nauczycielka o której piszesz musi mieć niezwykłą charyzmę i coś w swojej energii, co przyciąga dzieci. bardzo ciekawy przypadek :)
przyznam, że ja chętnie pracowałabym jako nauczyciel. od zawsze widziałam się w tej roli, jest w tym rodzaj odpowiedzialności, którego chętnie bym się podjęła. niskie zarobki nie są aż tak zniechęcające. jednak moje wykształcenie poszło w całkiem innym kierunku i raczej już nie podejmę się tak dużej innowacji w moim życiu.
Muszę przyznać, że miałem dużo szczęścia do nauczycieli. Trafiłem chyba na tylko jedną osobę, która naprawdę zasługiwała na to, żeby jej nie cierpieć. Ale to, że była naprawdę beznadziejną osobą (i nie dotykam tu w ogóle kwestii jej wiedzy i umiejętności jej przekazywania) być może pomogło zintegrować się klasie - i to w taki sposób, że powstały przyjaźnie na całe życie. A nawet małżeństwa :-). Wszędzie trzeba szukać jakichś plusików ;-).
Większość z reszty nauczycieli była co najwyżej dla mnie obojętna. Niektórzy z nich dawali się nawet lubić. Ale nauczycieli - prawdziwych profesjonalistów spotkałem tylko dwójkę. Ludzie naprawdę zasługujący na szacunek i z perspektywy czasu wydaje mi się, że być może trochę zmienili moje życie (przyznaję się po cichu, bo w dyskusji gdzieś obok się upieram, że nie powinniśmy tego oczekiwać od nauczycieli ;-) ).
Co do mojego obiektywizmu. Zanim nie wpadłem w to nauczycielskie towarzystwo, raczej się nie zastanawiałem nad ich pracą. Jednak teraz mi się wydaje, że to naprawdę jeden z najcięższych zawodów. Wolałbym chyba jeździć śmieciarą niż użerać się z dziećmi i ich rodzicami i dyrekcją i kuratorium i ministerstwem.
To szanuję. Moje wykształcenie również poszło w zupełnie innym kierunku ale był taki moment, że prawie nauczycielem zostałem. Jednak w naprawdę ostatnim momencie dyrekcja szkoły mnie wyrolowała. Z czego dziś się bardzo cieszę ;-).
O ile co do zasady zgoda, to w pewnym momencie rodzice przestają być autorytetem (niekoniecznie z winy rodziców), a przynajmniej najważniejszym autorytetem i dziecko (albo młodzież) poszukuje takich autorytetów gdzie indziej. Nauczyciel może być jednym z takich autorytetów. Może i powinien być. Dlatego o ile nauczyciel nie wychowa cudzego dziecka, to może się w sposób istotny przyczynić do wychowania i rozwoju młodego człowieka.
Do rozwoju. Troszkę. Na wychowanie na etapie szukania nowych autorytetów jest już moim zdaniem za późno. Teraz można lekko tylko próbować korygować lub z mozołem naprawiać szkody (pewnie do końca życia). Ale nie o tym. Ta sama sytuacja. O ile masz rację, że dobry nauczyciel jest naturalnym kandydatem na taki autorytet to tak samo jest fizycznie niemożliwe by każdemu ze swoich uczni wszedł na tyle w głowę by mógł to zrobić prawidłowo. Przynajmniej ja tak uważam. No chyba, że mówimy o nauczycielu, który ma tylko do 5 uczniów i uczy ich wszystkiego (nie tylko jednego przedmiotu 4h tygodniowo).
Dla mnie w wychowaniu dziecka najważniejsze jest ta baza, którą powinni przekazać dziecku rodzice. To na niej będzie budować się osobowość. Czyż nie mówi się, że dzieci najmłodsze są najbardziej podatne? Gdy rodzice przestają być autorytetami, dalej jest już najwięcej przypadku. Dzieciak znajdzie jakiś autorytet i szczęśliwie z tego skorzysta super. Nie trafi - pech. Oczywiście bardzo ważne by rodzice dalej byli w pobliżu. Już nie w roli autorytetu ale nadal jako oparcie i w idealnej sytuacji - przyjaciele. Którzy potrafią nakrzyczeć jak trzeba ;-).
Tak, tak byłoby idealnie. Nauczyciel - mistrz.
Zajrzyj tutaj i powiedz co sądzisz o poglądach Rzewuskiego na ten temat jeśli by Ci się zachciało.
100% zgoda, ale nie popadajmy w skrajność. Nie jest tak, że to co dziecko nabędzie przez kilka pierwszych lat od swoich rodziców pozostanie w nim bez zmian. Mózg człowiek jest elastyczny i można go zmieniać przez całe życie.
Tak oczywiście masz rację - mocno to upraszczam. Ale chodzi mi o podkreślenie, że od jakiegoś wieku dziecka od rodziców zależy dużo mniej niżby chcieli i wtedy tak naprawdę się okazuje jak udało im się dziecko do życia przygotować wcześniej - gdy mieli na nie duży wpływ.