Mjanmo, przybywOmy!

in #pl-podroze6 years ago

Mjanma - gdzie to w ogóle jest? Pamiętam jak kilka lat temu usłyszałam tą nazwę po angielsku (Myanmar). Myślę sobie - trzeba koniecznie sprawdzić w słowniku co to za kraj. Tutaj psikus - widzę Mjanma. Konsternacja nie trwała jednak długo, bo dawniej ten kraj funkcjonował pod nazwą „Birma”. No, Birma już brzmi bardziej znajomo ;) Po zapowiedziach o wyprawie do Mjanmy, przed Wami trochę praktycznych info, jak również relacja z pierwszych chwil spędzonych w tym kraju. Także tego… Mjanmo, przybywOmy!

IMG-20181025-WA0008-01.jpeg

Przydatne info przed wyjazdem do Mjanmy - wiza, kasiurka i lądoweprzejścia graniczne

  • Wiza - Polacy jako jeden z wielu nacji musi mieć wizę aby móc udać się do tego kraju. I nie ma tutaj możliwości wyrobienia wizy na granicy. Można jednak to wcześniej zrobić przez Internet (e-wiza, koszt 50 USD) lub udać się do najbliższej ambasady (w Polsce nie ma ambasady Mjanmy, najbliżej jest w Berlinie). Jeśli jednak już jesteście „niedaleko”, np. w Bangkoku, to można to zrobić na miejscu. W moim przypadku była to opcja nr 3. Dlaczego tą opcję wybrałam? Poza tym, że już znajdowałam się w Bangkoku, to chciałam mieć w paszporcie piękną pamiątkę w postaci naklejki wizowej z moją podobizną ;)

Jak ogarnąć temat w BKK? Bardzo prosto - idziesz do ambasady Mjanmy - 132 N Sathon Rd, Khwaeng Silom, Khet Bang Rak, Krung Thep Maha Nakhon 10500 (zapamiętacie całą nazwę oczywiście? :P). Zabierasz ze sobą 2 słit focie, wypełniony wniosek o wizę turystyczną (lub wypełnisz go na miejscu), nie zapominasz o paszporcie i odliczonej kasie na wizę. Jeśli składasz wniosek o wizę w normalnym trybie, to opłata wynosi 1600 THB i po 2 dniach możesz odebrać paszport. Podobno można wyrobić szybciej, ale nie widziałam takiej opcji i też nie dopytywałam. Znalazłam natomiast informację w internecie, że koszt wzrasta wtedy do ok. 2300 THB i paszport można odebrać tego samego dnia lub nazajutrz (wtedy opłata będzie ciut niższa).

Co trzeba dodatkowo wiedzieć? Wnioski przyjmowane są w godzinach 9-12, a paszporty można odbierać jedynie w godzinach 15.30-16.30. Co więcej, polecam gorąco sprawdzić czy w danym dniu (gdy chcecie złożyć wniosek lub odebrać paszport) nie ma czasem jakiegoś święta. Tutaj bardzo lubią czcić Buddę ;) W naszym przypadku oczywiście nie sprawdziłyśmy tego i musiałyśmy wrócić jeden dzień później do ambasady… Jeśli nie macie ze sobą zdjęć, też nie pękajcie - przy ambasadzie są samochody i zakłady gdzie bardzo szybko możecie ogarnąć temat - uśmiech, pstryk, 4 fotki, 120 THB i bang można lecieć do ambasady =]

Wiza turystyczna do Mjanmy jest ważna 90 dni i jest wydawana na 28 dni. Innymi słowy, np. dzisiaj wyrobiłeś/-łaś wizę i masz 90 kolejnych dni na przekroczenie granicy, gdzie możesz spędzić 28 dni. Nie można jej przedłużać, ale można zrobić mały myk - za każdy dzień przedłużenia pobytu zapłacicie „karę” w wysokości 3 USD/dzień. Wiem, że taki proceder funkcjonuje na lotniskach. Nie wiem natomiast jak się sprawy mają gdybyście chcieli przekroczyć granicę lądowo. Trzeba tutaj jeszcze podkreślić, że opłata musi być uiszczona właśnie w USD.

P_20181115_182922-01.jpeg

  • Waluta - MMK - kyat. Generalnie można przyjąć pi razy drzwi, że 1000 MMK to ok. 2.35 PLN. Nie dostaniecie jednak tej waluty ani w PL ani w Tajlandii. Podobno najlepiej wziąć ze sobą nieskazitelne banknoty dolarowe - bez żadnych zagięć, plam, podarć, etc. Co więcej, nie mogą to być stare banknoty, najlepiej mieć te niedawno wydane. W innym wypadku po prostu nikt nie będzie chciał ich przyjąć. Piszę „podobno”, bo ja nie zabrałam ze sobą dolarów. Korzystam z super wynalazku pt. „karta Revolut”. Dla tych, którzy nie znają jej, w skrócie wyjaśnię, że przelewacie na kartę Revolut ile kasy chcecie np. w PLN i później wypłacacie (lub płacicie) w lokalnej walucie. Dużym plusem jest bezpośrednie przewalutowanie w czasie rzeczywistym. Mega spoko opcja, warto pomyśleć o tym przed wyjazdem zagranicę =]
    Przed przekroczeniem granicy szukałyśmy info w jakich bankomatach można korzystać z tej karty. I szczerze mówiąc perspektywy były marne. Na miejscu jednak okazało się i to potwierdzam, że można spokojnie wypłacać kasę np. z bankomatów KBZ czy AYA. W tym pierwszym limit jednorazowej wypłaty to 300,000 MMK, a w drugim - 400,000 MMK. Każdorazowo jednak będzie naliczana opłata dla lokalnego banku - 6,500 MMK (za wypłaty sam Revolut nie pobiera opłat).

  • Jako że nie chciałyśmy lecieć samolotem do Mjanmy, trzeba było zdecydować się na jedną z 4 obecnie otwartych lądowych granic z Tajlandią:

    • Mae Sot/Myawaddy,
    • Mae Sai/Tachileik,
    • Ranong/Kawthaung,
    • Phunaron/Htee Kee.

Pierwsze miasto (np. Mae Sot) to miejscówka w Tajlandii, drugie (np. Myawaddy) w Mjanmie. Jeśli będziecie się wybierać z Tajlandii do Birmy, to polecam sprawdzić jak się sprawy mają z granicami, ponieważ może się to zmienić z dnia na dzień. U nas padło na opcję numer 4 ze względu na bliskość do morza i możliwość zahaczenia o Erawan.
Ogólnie bilety z Europy do Mjanmy są raczej drogie, ale jeśli chcielibyście się wybrać z Polski do Mjanmy, polecam znalezienie tanich biletów do Tajlandii i wykupienie biletów np. z AirAsia do Yangon jeśli nie macie za dużo czasu do dyspozycji =) Koszt biletu z Tajlandii do Yangon wynosi ok. 150-200 PLN, ale możecie znaleźć nawet taniej =]

P_20181022_132146-01.jpeg

Pierwsze widoczki

Droga z Parku Narodowego Erawan na granicę tajsko - birmańską Phunaron/Htee Kee

Niestety nie ma bezpośredniego transportu z Erawan na granicę. Trzeba wrócić do Kanchanaburi (bus nr 8170, 50 THB) i złapać busik do Phunaron - koszt 60 THB. Dojazd trwa ok. 2h. Mała wskazówka - po drodze najprawdopodobniej będziecie zmieniać busa ok. 15 km przed granicą. Ze starego, poczciwego gruchota przeniesiecie się do całkiem spoko minivana. Także nie martwcie się, wszystko jest w porządalu ;)

Przygody na granicy tajskiej =]

OK i uff - dotarłyśmy. Na zegarku wskazówki pokazywały 14 - mogłoby się wydawać, że całkiem niezły czas. Nie według Tajów. Kierowca zapytał nas co tak późno i czy mamy transport gdziekolwiek jedziemy, czyli do Dawei (Tawe). Późno to chyba nie było, c’mon jest dopiero 14, co nie? A transport? Przecież chciałyśmy łapać autostop, więc jaki transport? :P Co więcej, odcinek między Htee Kee a Dawei, to zaledwie około 150 km.

Także z prawie spokojną głową ruszyłyśmy przed siebie okazać paszporty i zgarnąć pieczątki wyjazdowe. I tutaj psikus - celnik kazał nam iść za jakimś ziomusiem „za winkiel". OK, skoro celnik każe, to coś w tym musi być - idziemy. I tutaj kolejne okienko - zupełnie nieurzędowe. Poproszono nas o paszporty, to i je dałyśmy. I tutaj chłopaczek za okienkiem wziął kwity, które się wypełnia przed wjazdem do Tajlandii (gdzie jeden z odcinków dostajecie z powrotem i który koniecznie trzeba mieć ze sobą przez cały pobyt w kraju).

Zaraz, zaraz, przecież my chcemy wyjechać, a nie wjechać do Tajlandii. Mówię więc do szanownego pana (który już krzyknął 160 THB do zapłaty), że mamy wizy i chcemy jechać do Mjanmy. Bardzo się zdziwił nasz kolega, ale oddał paszporty bez problemu. Jeszcze większe zaskoczenie zawitało na twarzy tego samego celnika =) Wszystko to wynika z faktu, że często gęsto ludzie tutaj przyjeżdżają żeby przedłużyć sobie wizę. Nieźle się Tajowie zorganizowali ;) W końcu business is business :P

P_20181022_172730-01.jpeg

Birmańskie drogi

Ziemia niczyja

Pomiędzy granicą tajską i birmańską ciągnie się ok. 4 - kilometrowe pasmo ziemi niczyjej. Jest tylko asfalt, kilka pojedynczych chatek i resztę stanowi bujna zieleń. Niby nie jest to długi odcinek drogi, ale umówmy się komu by się chciało pedałować z „buta” w gorącu tajskiego słońca (jest 14 :P)? No, na pewno nie nam, nie tym razem :P Dlatego też, co by już więcej czasu nie tracić, wyciągnęłyśmy kciuki w górę =)
Długo nie trzeba było czekać, zaledwie po kilku minutach, już byłyśmy na „pace” furki terenowej. Cztery kilometry pomiędzy granicami w mojej wyobraźni były zdecydowanie krótsze niż to, co przejechałyśmy :P I w duchu naprawdę się cieszyłam, że nie musiałam ich przechodzić :)

Granica birmańska

Dojechałyśmy. Kolejny punkt na naszej trasie - granica birmańska. Celnicy byli niesamowicie zdziwieni jak zobaczyli dwie białe (chociaż już trochę opalone :P) laski na przyczepie =] Sprawdzili paszporty - wizy były i puścili nas dalej. Beż żadnej pieczątki, bez niczego. Trochę dziwne, ale myślę sobie, OK, może tutaj tak to działa. Pytamy naszych wybawców, a raczej mówimy głośno nazwę Dawei (Tawe), bo z angielskim, to troszkę ciężko, czy wybierają się w tym kierunku. Trochę podstawy języka było, a kierowca przy użyciu telefonu (dziękówka wynalazcy internetu :P) mówi, że nam oferuje przejazd. My zdziwione - aż do Dawei? Na co on (wraz z ziomkiem trochę mówiącym po angielsku), że tak. Myślimy sobie: sztoooos! I wsiadamy z powrotem na przyczepę. Tak oto zaczęła się nasza birmańska przygoda.

Birmańskie drogi, tudzież ich brak

Bardzo szybko poczułyśmy, że Tajlandia już jest zdecydowanie za nami. Ledwo przekroczyłyśmy granicę birmańską, a tutaj droga już się… skończyła. Dosłownie. Jedyne co było, to pasmo pomarańczowej ziemi i mnóstwo wybojów. Zaraz za przejściem granicznym pierwszy przystanek - chłopaki (kierowca, ziomek mówiący trochę po angielsku i dwóch innych pasażerów) potrzebowali krótkiej przerwy na zakupy - papieroski i te sprawy ;) Shopping zaliczony, jedziemy dalej.

P_20181021_140438-01.jpeg

Po kolejnych ok. 10 minutach zjeżdżamy z „głównej” drogi. Tym razem nasi wybawcy zabrali nas do konkretnego urzędu imigracyjnego. Tutaj już dokładniej sprawdzono nasze paszporty. Wypełniłyśmy niezbędne papiery, otrzymałyśmy pieczątki z datą wjazdu i datą ważności naszego pobytu. OK, kolejny punkt odhaczony, więc spokojnie wracamy na nasze miejscówki i jedziemy dalej.

P_20181115_182940-01.jpeg

Boże, Ty to masz łeb!

Droga była niesamowita. Poza tym, że nie ma asfaltu, to co rusz były wyboje, więc zdecydowanie na brak atrakcji nie można było narzekać. I do tego te widoki. Bez kitu… Zapiera dech w piersiach. Jak by to Pani Joanna Krupa powiedziała - po prostu "hypnotizing" =] Myślę, że zdjęcia nie są w stanie oddać tego, co moje oczy widziały. Pomarańczowe drogi, soczysta, gęsta, bujna zieleń dziewiczej dżungli, góry i piękne, intensywnie niebieskie niebo. Choć byłyśmy zaledwie kilka kilometrów od Tajlandii, to miałam wrażenie, że jestem w zupełnie innym świecie. Nawet niebo wydawało się inne. Jadąc często gęsto podskakiwałyśmy ze względu na liczne hopki (nasze tyłki mega to odczuły :P), ale mi to zupełnie nie przeszkadzało. Ba! Jarałam się jak dzieciak.

IMG-20181025-WA0005-01.jpeg

I tak patrząc na to, co nas otaczało, pomyślałam sobie „Boże, Ty to masz łeb”. Żeby coś takiego wymyślić i stworzyć. Dosłownie. Później trochę zaczęło padać, ale byłyśmy na to przygotowane - szybko zarzuciłyśmy nasze niezawodne płaszcze przeciwdeszczowe. Do tego dodaj liczne gałęzie bijące nas niczym bicze. Ba, nawet dostałam z liścia hahaha =] Jednak to też nie przeszkadzało, tylko dodawało uroku całej wyprawie ;)

Mafia birmańska?

I tak sobie jechałyśmy na relaksie, po chwili pierwszy przystanek - nasze ziomki wysiadły przy jakimś przydrożnym sklepiku, przywitali się ze wszystkimi (multum znajomych mają, nie ma co) i zgarnęli rybę w siatce, którą wrzucili do nas :P Jedziemy dalej, po kolejnych może 30 minutach, wjeżdżamy na czyjąś posesję. Za nami jeszcze jeden samochód. Znowu liczne przywitania, ciekawość mieszająca się ze zdziwieniem na twarzach lokalnych na nasz widok. I uśmiechy, cały czas uśmiechy. Dwóch chłopaków z „naszego” samochodu kończyło swoją podróż, a my zostałyśmy zaproszone na tylne siedzenia samochodu. Ale wypas!

Natomiast kierowca i facet mówiący odrobinę po angielsku pomagali w drugim samochodzie… wymienić blachy. Myślę sobie, czy to może być birmańska mafia? Hahhahahaha być może tak, być może nie. Tak czy siak, raczej by nam tego nie powiedzieli. A zdradzili tyle, że po prostu ziomek z drugiego samochodu kupił sobie furę w Tajlandii i trzeba zmienić tablice rejestracyjne. Bardzo obrotni Ci Birmańczycy :P

Niemniej ruszyłyśmy dalej. Podskoki były już trochę delikatniejsze, ale cały czas obecne :P Jak mijaliśmy jakiś domek, kierowca albo trąbił albo witał się z mijanymi ludźmi. Widać, że wszyscy się znają, fantastyczna sprawa!

Panowie dali nam bułeczki słodkie na przekąskę - to się nazywa klasa! A w międzyczasie sukcesywnie przemieszczaliśmy się w kierunku Dawei. Panowie zrobili szybciutki przystanek żebyśmy mogły pstryknąć fotkę pięknego widoku i przy okazji chcieli zrobić pamiątkową fotkę z nami.Oczywiście my też poprosiłyśmy o pamiątkową fotkę. Dalej po drodze praktycznie nikogo i niczego nie było. Jeśli były jakieś domki, to naprawdę można było je zliczyć na palcach rąk. Pierwsze miasteczko pojawiło się jak już się ściemniło. A noc nastała szybciutko - już przed 18 było ciemno, jak nie powiem gdzie.

IMG-20181025-WA0009-01.jpeg

Kolejny przystanek, tym razem na szamkę. My oczywiście bez kiatów (bankomatów nie było, a tak szczerze mówiąc, to kantoru też nie widziałam na granicy). Tak więc nie mając pieniędzy, nie chciałyśmy nadużywać gościnności naszych wybawców. Ja jeszcze próbowałam znaleźć jakiś kantor w tej mieścince, ale nikt nie był w stanie mnie zrozumieć =]
Najedzeni panowie dali znak, że możemy ruszać dalej, więc ruszyliśmy w rytmach tajskiej muzyki. Swoją drogą była całkiem przyjemna dla ucha. Po 6 godzinach, kilku przystankach, dotarłyśmy pod sam hotel (w Dawei nie ma hosteli). Nie powiem, droga meeega długa, choć pokonałyśmy zaledwie około 150 km. OK, część trasy była w spartańskich warunkach, ale niedaleko pierwszej mieścinki już się pojawił asfalt :P Wymęczone jak siemasz, padłyśmy na łóżka ze zmęczenia. I wtedy zrozumiałam zdziwienie na twarzy Taja jak mu powiedziałyśmy, że nie mamy transportu i kiedy myślałam, że 14 to wczesna godzina. No niekoniecznie wczesna przy tak wczesnym zachodzie słońca. I też wielka dziękówka dla naszych wybawców - bez nich nie wiem czy jakikolwiek transport byśmy znalazły.

IMG-20181025-WA0006-01.jpeg

Pierwsza przygoda z autostopem zaliczona do zdecydowanie udanych. Pierwszy kontakt z Birmą - jak najbardziej cudowny. Podróż za uśmiech (w sumie to cały czas jest się tutaj uśmiechniętym), liczne wyboje i podskoki, siniaki na tyłku (a bynajmniej lekkie obicia), przecudne widoki - oto jak mogę podsumować pierwsze chwilę w Mjanmie. A co dalej? Na kilka dni zatrzymałyśmy się w Dawei, żeby się zregenerować, wybrać się na lokalne plaże i wziąć udział w festiwalu światła (największy odbywał się właśnie tutaj). Także tego, ja życzę Wam dużo uśmiechu na twarzy - w birmańskim stylu!

P_20181023_164603-01.jpeg

Plaża w okolicach Dawei

Tata! (To po birmańsku papa, tudzież do zobaczenia)

Karola

Sort:  

Odważnie, autostopem po Birmie :)

Myślę, że nie jest to jakiś super akt odwagi - Birmańczycy są baaardzo pomocni i mili, także nie ma się co bać ;)

No w koncu podrozujesz pelna para! Podoba mnie sie to :) Jak dlugo po Azji bedziesz jezdzic? Tez jak my one way ticket?

Hhahhaha dziękówka @suchy! Yupe, kupiłam one-way ticket, ale będę wracać na weselicho w styczniu, chwilę posiedzę i w lutym z powrotem na wild wild East ;) A jak długo będę jeździć? To się okaże, w sierpniu i wrześniu kolejne wesela, trzeba będzie wrócić, a tak, to dopóki mi się nie znudzi ;) Jeśli to się w ogóle może znudzić :P a Wy?

A my wracamy w Grudniu, trochę się fundusze skurczyly, steem słabo stoi no i teskno za kiełbasą i innymi przysmakami :)

Ja bym z chęcią opędzlowała barszczyk, tatarek albo bigosik. Kiełbą też bym nie pogardziła, także doskonale rozumiem ;) Polska na dłużej?

No tak z miesiąc to najkrócej, albo dopóki będą chcieli nas ludzie gościć :)

I tak patrząc na to, co nas otaczało, pomyślałam sobie „Boże, Ty to masz łeb”. Żeby coś takiego wymyślić i stworzyć. Dosłownie.

💕