"Ten poznał miłość, kto kochał i wierzył, ten poznał wolność, kto wojsko przeżył..."- Wspomnienia z zasadniczej służby wojskowej.
Kilka lat temu z moją chustą, która teraz leżu dumnie na strychu..
30 lipca to data, która na zawsze utkwiła w mojej pamięci. Jestem jeszcze "w miarę" młody, ale należę do pokolenia, które miało okazję odbyć obowiązkową dziewięciomiesięczną, zasadniczą służbę wojskową. 30 lipca tego roku mija dziesięć lat odkąd wyszedłem do cywila.
Zacznijmy od początku. Po skończeniu liceum, poszedłem jeszcze na dwuletnie studium policealne, po którego skończeniu zgłosiłem się dobrowolnie do swoje wojskowej komisji uzupełnień. Był to rok 2007. Odchodząc od tematu, zrobiłem to dlatego, że od zawsze wiedziałem, że nie pójdę na studia, ponieważ w moim przekonaniu nauka powinna być darmowa i nie miałem zamiaru za nią płacić i sprawę z wojskiem chciałem mieć jak najszybciej za sobą. Pamiętam, że major i jego asystent na WKU byli bardzo zdziwienie, że ktoś sam się zgłosił. Miałem wrażenie, że wręcz się cieszą, że są jeszcze tacy faceci i mnie podziwiają. Poprosiłem tylko o to żeby termin zgłoszenia do jednostki wyznaczyli na jesień, ponieważ do końca września miałem umowę w pracy i chciałem ją wypełnić. Gdy w mojej pracy dowiedzieli się, że idę wojska próbowali mnie odwieść od tej decyzji, gdyż planowali mi dać umowę na stałe. Postanowiłem jednak, że odbędę służbę, a w pracy obiecali mi, że miejsce będzie na mnie czekać i tak też było. Pracuje tam do dziś.
UNITARKA
Tak więc dostałem bilet do wojska. Data wstawienia się 06.11.2007. Miejsce: Śrem. Pamiętam swoją podróż "w nieznane". Z przesiadkami jechałem pociągiem całą noc. W pociągu pełno pijanych chłopaków, którzy również rozjeżdżali się w różne strony, do różnych jednostek. Ja wolałem być trzeźwy, wypiłem chyba tylko jedno piwo, które ktoś tam zaproponował. Na stacjach pełno żandarmerii wojskowej. Dziś takich obrazków już się nie zobaczy. Wyglądało to jakby, ktoś był poszukiwany i wszystkie stacje musiały być obstawione. Dopiero nad ranem na stacji w Poznaniu spotkałem kilku chłopaków spod Zakopanego, którzy zmierzali w tym samym kierunku co ja. Dołączyłem się więc do nich i razem dotarliśmy do jednostki. Pamiętam, że przed wejściem napisałem tylko sms do ojca "wchodzę do jednostki, będą nam zabierać telefony". No i zaczęło się . Pierwszego dnia czułem się jak Flash...Wszystko w biegu, wszystko szybko. Krzyki i komendy. Musieliśmy oddać telefony, dostaliśmy mundury i szybki kurs ścielenia łóżek, które zawsze musiały wyglądać idealnie.
Muszę jeszcze zaznaczyć, że w Śremie odbywaliśmy tak zwaną "unitarkę", czyli miesięczny kurs żołnierskiego obycia. Po miesiącu mieliśmy zostać przydzieleni do innych jednostek na pozostały okres służby. Co pamiętam z pierwszego miesiąca służby? Pobudka o 5.30 i zaprawa, która musiała być wykonana dosyć solidnie. Zaprawa, czyli zestaw porannych ćwiczeń, szybka toaleta. Całymi dniami ćwiczyliśmy musztrę, by przygotować się do przysięgi. Te zajęcia, akurat zawsze mi się podobały i nie miałem w tym aspekcie żadnych problemów. Uczyliśmy się również żołnierskich piosenek i regulaminów. Tutaj też miałem pierwszy kontakt z bronią i pierwsze strzelanie. Na strzelnicę maszerowaliśmy dziesięć kilometrów. Dziś ta odległość nie robi na mnie wrażenie, ale wtedy wydawała się nie do przejścia. Tym bardziej, że było bardzo zimno. Większość z nas nie trafiła do tarczy ani razu...
Pewnego dnia, gdy sprzątaliśmy plac defiladowy ujrzałem kilka osób w pięknych niebiesko-białych chustach. Byli to żołnierze wychodzący do cywila. Wtedy pierwszy raz wzięła mnie lekka załamka. Chciałem być na ich miejscu. A tym czasem do odsłużenia zostało mi jeszcze ponad osiem miesięcy. Wydawało się to bardzo odległe. I ta piękna chusta...( napiszę o tym, kto mógł założyć chustę w dalszej części).
Przysięgę miałem bodajże 7 grudnia. Przyjechali rodzice z ośmioletnim wtedy bratem. Nie wiele w sumie z niej pamiętam. Chyba wszystko się udało. Każdy w głowie miał wtedy to, że od razu po przysiędze jedziemy na trzy dni do domu. Ale jeszcze przed przysięgą został odczytany przydział do nowych jednostek. Po przepustce mieliśmy wrócić do Śremu, po czym zostaliśmy przewiezieni do naszych jednostek macierzystych . Dostałem przydział do jednostki w podwarszawskich Książenicach...
W kierunku Warszawy wyruszyły bodajże trzy autokary i mieliśmy być rozwożeni do miejsc swoich przydziałów. Popołudniu mieliśmy być na miejscu, jednak nasz autobus gdzieś w połowie drogi sie zepsuł...Musieliśmy czekać na następny. Było już ciemno. Na kolejnych stacjach wysiadali kolejni żołnierze. Aż ostatecznie zostało nas sześciu, którzy jechali do Książenic. Wjechaliśmy do lasu, każdy z nas był przerażony. Wywożą nas na jakieś zad... Dotarliśmy chyba po 21.00 i do dziś przed oczami mam obraz, który ujrzałem od razu po wejściu do nowej jednostki. Na korytarzu trwała wieczorna zbiórka. My przestraszeni, a na przeciwko nas oczy i uśmieszki "starszych" żołnierzy. Czułem ich wzrok, czułem się jak mięso armatnie, a gdzieś w z kąta dobiegało cichutkie "kici, kici, kici"...
FALA, czyli "pstryczku, elektryczku..."
Pierwsze kilka dni "my nowi" spędziliśmy w osobnej izbie. Później zostaliśmy przydzieleni do swoich drużyn i wrzuceni do pokoi ze "starszyzną". No i tu się zaczęło. Fala była oficjalnie zakazana, ale i tak każdy wiedział, że to zjawisko istnieje. Ale spokojnie nie wyglądało to tak jak w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych, gdzie młodzi żołnierze byli nękani fizycznie i psychicznie. Tutaj miało to naprawdę fajny wymiar. Oczywiście dostało się w kość od swoich "dziadków", ale jeśli było się w stosunku dla nich w porządku, oni byli w porządku do Ciebie, ba momentami nawet Ci pomagali. Spróbuję w miarę zrozumiale opisać proceder fali, w mojej jednostce. Zacznijmy od poborów:
- Ci którzy szli do wojska w miesiącach - styczeń, luty, marzec to ZIMA- barwy biało- niebieskie, symbol poboru: pingwin
- Ci którzy szli do wojska w miesiącach- kwiecień, maj, czerwiec to WIOSNA- barwy zielono-żółte, symbol poboru: bocian
- Ci którzy się do wojska w miesiącach- lipiec, sierpień, wrzesień to LATO- barwy niebiesko-żółte, symbol poboru: żubr
- Ci którzy szli do wojska w miesiącach- październik, listopad, grudzień to JESIEŃ- barwy czerwono- żółte, symbol poboru: dzik.
Tak więc ja z racji, że służbę rozpocząłem w listopadzie byłem tzw. jesionem. Moimi dziadkami, czyli żołnierzami, którym w fali podlegali żołnierze z poboru jesiennego byli Ci, którzy do wyjścia mieli trzy miesiące lub krócej, w moim przypadku byli to żołnierze wiosny. Dopóki ostatni z "bocianów" nie opuścił jednostki było się jakby na samym spodzie "falowej drabiny".
Kilka dni po przyjeździe do jednostki od najstarszych żołnierzy otrzymywało się pytanie: "idziesz falowo, czy regulaminowo?" i wytłumaczeniem panujących zasad. Oczywiście poszedłem falowo, jak większość żołnierzy. Regulaminowo w przeciągu mojego pobytu w wojsku poszły tylko jednostki. Żołnierze tacy byli traktowani jak wyrzutki. Najstarsi służbą pilnowali, by przez okres całej służby "blaszaki" (tak byli nazywani Ci, którzy szli wedgług regulaminu)wychodzili oni na zaprawy, wykonywali tzw. "rejony" czyli myli kible i ogólnie wykonywali porządki. Na stołówce zawsze ustawiali się na końcu kolejki itp. Ten, który przeszedł wojsko według regulaminu nie mógł także wychodząc z wojska zawdziać chusty rezerwisty.
My decydując się na to by pójść falowo mieliśmy kilka obowiązków. Głównie było to rzeczy, które polegały na wypełnianiu obowiązków naszych "dziadków", wychwalanie ich barw i poboru itp. Musieliśmy także nauczyć się zestawu wierszyków i robić różne śmieszne rzeczy. Jeśli miało się do siebie dystans nie było to nic trudnego. Np. co wieczór gdy wybijała 22.00 i ogłaszano "capstrzyk" czyli, gdy światła na jednostce gasły i dywizjon szedł spać jeden z "kotów" podchodził do włącznika światła i mówił "pstryczku elektryczku, daj się dotknąć po capstyczku, daj się dotknąć chociaż raz, by tą piękna żółto- zielona noc ogarnęła nas" . Barwy były podawane w zależności od tego, który pobór był najstarszy. Tak więc gdy ja zbliżałem się do wyjścia, moje "kotki" recytowały o "żółto-czerwonej" nocy.
Takich wierszyków i zadań było bardzo wiele, lecz większości nie pamiętam. Fajne było również zadanie, które polegało na udawaniu zwierzęcia, które symbolizowało dany pobór.
Najgorszym w byciu młodym żołnierzem było jednak....chodzenie na zakupy. Była to mordęga. Trzeba było zebrać listę zachcianek od wszystkich, którzy przebywali danego dnia na dywizjonie(na szczęście była to mała jednostka, żołnierzy służby zasadniczej było około 30-35) przejść się do oddalonego o około 500 metrów sklepu i przytaszczyć wszystkie zakupy. Później oczywiście trzeba było się rozliczyć z pieniędzy, co zajmowało trochę czasu.
Przy starszych żołnierzach nie można również było w trakcie dnia leżeć na łóżku- jedną nogę lub rękę trzeba było trzymać na podłodze. Nie można również było wymawiać słów typu- mało, cienko, jeden, zero, cywil, czyli takich, które kojarzyły się ze zbliżającym wyjściem do rezerwy.
Z biegiem upływu czasu, gdy każdego miesiąca przychodzili nowi żołnierze robiło się coraz luźniej. Teraz to oni byli ganiani do większości robót, oni recytowali wierszyki. Aż w końcu to nasz jesienny pobór stał się najstarszy na jednostce i to my zaczęliśmy "rządzić" naszymi nowo przybyłymi żołnierzami z wiosny...
Gdy było się już najstarszym poborem, można było obnosić się ze swoimi barwami
Ostatnie pompki moich "kotów" na pożegnanie z dziadkami, wychwalające pobór jesienny
CO ROBI SIĘ WOJSKU?
Każdy dzień w wojski jest zaplanowany i przeważnie wygląda tak samo. Nasza jednostka była jednostką wartowniczą. Codziennie grupa żołnierzy wyjeżdżała na warty, lecz najpierw trzeba było nauczyć się regulaminu wartownika, gdyż przed każdą wartą byliśmy z niego odpytywani.
Praktycznie co drugi dzień popołudniu jechało się na wartę, a rano były różne zajęcia. Ja na szczęście byłem z nich zwolniony, ponieważ jako jeden z tych, którzy posiadali maturę zostałem przydzielony do pracy w budynku sztabu, gdzie od 7.30 do 14.30 przebywałem na centrali telefonicznej. Musiałem nauczyć się jej obsługi oraz bardzo wielu numerów na pamięć, ponieważ praca ta polegała na łączeniu rozmów, odbieraniu, roznoszeniu i wysyłaniu telegramów, prowadzenia ksiąg i ewidencji rozmów itp. Tak więc, gdy inni w zimnie ,deszczu bądź upale musieli ćwiczyć bądź pracować na podwórku, ja i inni, którzy przebywali na centrali mieli ciepło i względny spokój. Po służbie na centrali jechało się zaś na wartę.
Służba na centrali telefonicznej
Jako, że dosyć szybko nauczyłem się regulaminu wartownika i wcześnie zacząłem pełnić te służby udało mi się stanąć na 82 wartach, co było jedną z większych liczb w tej jednostce. Żeby móc pochwalić się "dumnym" mianem wartownik trzeba było odbyć co najmniej 70 wart.
Epitafium, które każdy zostawiał po sobie na miejscu pełnienia wart
Jak wygląda warta? Otóż były dwa posterunki. Na każdym z nich zawsze musiał stać jeden wartownik. Posterunki te były to leśne dróżki, przy których znajdowały się magazyny, rakiety i różne skrzynie. Tak więc byliśmy podzieleni na trzy dwuosobowe grupy. Jedni przez dwie godziny stali, na warcie, drudzy czuwali w wartowni, trzeci spali, po czym następowała zmiana. Każdy w trakcie jednej warty wychodził na posterunek cztery razu. Pamiętam jedną z wart, gdy szalała potężna wichura i burza. Zabrakło prądu, w lesie ciemno, gałęzie leciały. Przerażające uczucie. Dowódca pozwolił nam wtedy stanąć pod budynkiem wartowni. Przyznam, że dziś trochę brakuje mi wart. Tych kilku godzin przebywania w samotności w lesie. Szczególnie wiosną i gdy była fajna pogoda, bo zimą nieźle się wymarzło. Stojąc na takiej warcie sam ze sobą można było docenić zwykłe życie, to, że po pracy ma się te kilka godzin wolnego, że można usiąść z piwkiem i obejrzeć mecz. W wojsku było mało wolnych chwil.
Leśna dróżka- jeden z postrunków
Co jeszcze zapamiętałem ze swojego pobytu w Książenicach? Jedzenie w wojsku nie jest takie złe. Dzięki regularności jedzenia przytyłem ponad pięć kilo. Widziałem również wiele przekrojów ludzkich charakterów. Widziałem cwaniaczków, kombinatorów oraz ludzi słabych psychicznie (jeden chłopak płakał ponieważ nie był w domu od...miesiąca). Widziałem ludzi empatycznych i pomocnych. Poznałem przyjaciół.
CZEGO NAUCZYŁO MNIE WOJSKO?
Po pierwsze i najważniejsze. Doceniam wolność. Będąc w wojsku, tam w środku (oczywiście mówię o służbie zasadniczej) odlicza się każdy dzień do wyjścia. Po prostu tak działała tam rutyna i znużenie, że każdy miał jakieś chwile załamki. Dziś gdy np. wiem, że w pracy będę miał ciężki dzień myślę sobie "to tylko dwanaście godzin, w wojsku byłeś dziewięć miesięcy..." Miałem propozycję by zostać żołnierzem zawodowym, jednak wtedy nie chciało się o tym słyszeć. Marzyłem o dniu którym założę chustę na plecy. Dziś byłbym już bardzo blisko emerytury...
Po drugie nauczyłem się z pokorą podchodzić do zasad hierarchii. Wiem, że kierownik w pracy to kierownik, mimo, że jest może mniej doświadczony i głupszy to jest na wyższym stanowisku i trzeba go słuchać. Wielu ludziom ciężko to zrozumieć. W wojsku miałem przypadek, że jeden z nowo przybyłych żołnierzy miał 28 lat, a jego dziadkiem był 19 latek. Mimo, że 28 latek był bardziej doświadczony życiowo, to 19 latek był bardziej doświadczony w "życiu wojskowym" i hierarchia była jasna.
Nauczyłem się również jak powinno się traktować ludzi gdy ma się choć "władzy". Gdy byłem już jednym z najstarszych stażem żołnierzy oczywiście korzystałem ze swoich praw, ale starałem się także pomagać i podnosić na duchu "młodszych". Oczywiście jeśli Ci byli w porządku i nie cwaniakowali. Po prostu traktowałem ich tak jakbym sam chciał być traktowany na początku swojej drogi.
Co najciekawsze NIE NAUCZYŁEM się jak bronić kraju. Dziś już nie pamiętam nawet jak strzela się z AK-47. W trakcie całej służby strzelałem chyba trzy razy. Pamiętam kilka zasad z musztry i to...tyle.
Czy poszedłbym do wojska jeszcze raz? Gdybym spotkał tam tych samych ludzi co wtedy odpowiadam: TAK! Bo jedno z przysłów mówi: Byliśmy żołnierzami, pozostaniemy braćmi.
Oprócz tego naprawdę często wspominam tamte czasy. Jest to taki dziwny paradoks i uczucie. Niby każdy z nas nienawidził tego miejsca, ale gdy teraz rozmawia się z kumplami, którzy tam byli, okazuje się wszyscy je kochaliśmy, no a jeśli nie, to co najmniej lubiliśmy...
I tak jak jest napisane w tytule tego posta: "Ten poznał miłość, kto kochał i wierzył, ten poznał wolność, kto wojsko przeżył..." Nie poczujesz co to jest prawdziwa wolność, jeśli choć na chwilę nie zostanie ona Tobie odebrana.
Moje łóżko, chwilę przed wyjściem do cywila
Kilka chust moich kolegów
A to ja pełniący wartę honorową przy swojej chuście w pierwszą rocznicę wyjścia...;)
Szacuneczek
Ja na służbie nie byłem, ale może się jeszcze załapie bo 94 rocznik jestem, a służba wojskowa niedługo może wrócić