Opowiadanie "Linoskoczek" Mariusz Wójcik. Część Pierwsza
Moi Drodzy, chciałbym Was Serdecznie zaprosić do przeczytania opowiadania mojego autorstwa, które opublikowałem w 2013 roku.
Opowiadanie "Linoskoczek" zamierzam prezentować Wam w częściach, począwszy od dzisiaj.
To moja druga po "Felietonach Katofoba" publikacja wydawnicza, która mam nadzieję - przypadnie Wam do gustu. Ciekawostką niech pozostanie fakt. że "Linoskoczek" został napisany w zaledwie parę godzin...
Zapraszam do lektury.
"Linoskoczek" autor Mariusz Wójcik, część pierwsza
Wszedłem do pomieszczenia, które sprawiało wrażenie miejsca o
higroskopijnej czystości. Kremowy, ręcznie tkany dywan z grubym
włosiem, wymusił na mnie spojrzenie na buty; wierzyłem, że są czyste...
Ściany w nieskazitelnym, błękitnym kolorze zwieńczone równie
nieskazitelnym, białym sufitem – dopełniały całości zamkniętej w nich
myśli designera. Dodać należy, że myśli bardzo ascetycznej.
Wyposażenie także było proste, aczkolwiek gustowne. Centralne miejsce
zajmowało szare biurko, którego strzegł niczym osobisty bodyguard –
czarny, skórzany fotel zarezerwowany tylko dla możnych tego świata...
Na biurku nie było niczego, oprócz cyfrowego telefonu. Nad biurkiem zaś
wisiał obraz o nieokreślonym charakterze, którego mocnym, choć
niekoniecznie punktem - były rażąco ostre barwy wymieszane ze sobą na
wszystkie możliwe sposoby.
Cela pustelnika o podwyższonym standardzie – pomyślałem i dopiero
teraz dotarło do mnie, że w pomieszczeniu nie było ani jednego krzesła!
No tak, miejsce służące do wydawania wyroków śmierci nie musi
posiadać krzesła; Następny proszę!
Stałem tak więc rozglądając się wokół i czekając na Jego przyjście.
Miałem ochotę zapalić papierosa, ale mogłoby to oznaczać dla mnie
wyrok jeszcze gorszy od kary śmierci... Nie śpieszyło mu się.
Niewykluczone, że mógłby mnie teraz obserwować przez jakiś sprytnie
ukryty otwór w ścianie. Obserwować moją reakcję i zachowanie, szykując
werdykt bez możliwości apelacji.
Czułem suchość w gardle i krople potu na czole; było duszno. Ciekawe,
czy jeśli mnie obserwował – widział także moją nerwowość? - Cholera –
chyba ponosi mnie wyobraźnia. - Za dużo książek i filmów gatunku...
Blisko kwadrans oczekiwania w tym perfekcyjnie wymuskanym lokum ,
to było preludium do tego co miało nadejść...
I nadchodziło... Wolnym, dostojnym krokiem słyszalnym przez
zamknięte, na wpół szklane drzwi. Mój wzrok skupił się już tylko na
klamce, która lada moment zmieni swoje położenie, otwierając drogę
mojemu przeznaczeniu. Nieciekawemu przeznaczeniu...
Wszedł do środka bez słowa przywitania i usiadł w fotelu za biurkiem.
Czułem się dosyć dziwnie, ale starałem się trzymać fason. Otworzył górną
szufladę biurka z której wyciągnął pistolet. Był to austriacki glock 21.
Nie jest dobrze – pomyślałem, i zatrzęsły mi się nogi. Zastrzeli mnie
skurwiel – zastrzeli mnie jak nic – spanikowałem.
Tymczasem Joachim Leski, wyciągnął z glocka magazynek i schował go
do kieszeni, broń pozostawiając na blacie biurka.
Podszedł do mnie i nachylając się do mojej twarzy – niemalże zasyczał.
– Mógłbym cię zastrzelić jak psa, - wiesz o tym?
– Wiem, tylko zupełnie nie wiem dlaczego. - starałem się być
rezolutny.
– Nie zrobiłem tego jeszcze tylko dlatego, że mimo wszystko
uważam, że masz jaja...
– Ja w dalszym ciągu...
– Dobrze wiesz o czym mówię! - wrzasnął. - O tobie i mojej żonie –
dodał jakby ciszej. - Pieprzycie się przy każdej możliwej okazji. - Od pół
roku...
Moja sytuacja zgodnie z przewidywaniami, nie była najlepsza – wiedział
o wszystkim... Mimo to musiałem o siebie zawalczyć, przede wszystkim
zawalczyć o Ingę.
– Panie Leski – zacząłem zdecydowanym tonem. - Kocham pańską
żonę i zaiste – spotykam się z nią od pół roku... - Zrobiłem pauzę,
obserwując reakcję Leskiego, po czym kontynuowałem. - Przecież pan jej
nie kocha – obydwaj to wiemy. Dlaczego nie pozwala pan jej być
szczęśliwą?
Leski zmarszczył czoło, jakby zobaczył kogoś nie z tej ziemi i wrócił do
biurka. Tym razem nie siadając – wyciągnął drugą szufladę, wyjąwszy z
niej dużą, szarą kopertę. Rozsunął jej brzeg i energicznie potrząsając
wysypał z niej zdjęcia, mnóstwo zdjęć. Następnie powiedział abym
podszedł bliżej i dobrze im się przyjrzał.
Zdjęć było sporo, około pięćdziesięciu; na każdym z nich ja i Inga: na
spacerze, na ławce, przed teatrem, w aucie i w... banku.
– Proszę mi powiedzieć panie Dubiej – ton jego głosu przypominał
belfra. - Czy bardziej kocha pan Ingę, czy jej pieniądze?
Po tych słowach krew napłynęła mi do mózgu.
Podskoczyłem do biurka i opierając się dwoma rękoma o brzegi blatu, bez
udawanego wzburzenia prawie wykrzyczałem mu w twarz:
– A jak myślisz ty nadęty bufonie? - że tak jak tobie zależy mi tylko
na pieniądzach? Że gotów jestem na wszelkie niegodziwości, żeby je
zdobyć?
-Ty głupi skurwysynu – kocham twoją żonę! Choćby była bez
grosza, domu i sześciu aut – kocham ją! Ty tego nie zrozumiesz, bo
jeszcze ci nikt nie powiedział, że miłości nie da się kupić! A teraz weź ten
pieprzony pistolet i zastrzel mnie, bo to do ciebie podobne – tępy bydlaku!
Jednego byłem pewien, że Leski nie spodziewał się takiego obrotu
sprawy. Usiadł na biurowym fotelu i wyjętą z kieszeni marynarki
chusteczką, energicznie wycierał czoło. Następnie wstał, podszedł do
mnie i zaciskając pięści tak mocno, że aż pobielały mu palce – zaczął jak
się okazało – mowę końcową z ogłoszeniem pieprzonego wyroku. Było
mi wszystko jedno, martwiłem się nie o siebie, tylko o Ingę...