„Star” – hity i kity
Od momentu, gdy w 1966 roku, pewien pan, wrzucił pomysł na „gwiazdy” w telewizji, rozpoczęła się pewna epoka, która święcące na naszym niebie obiekty wprowadziła szeroko w globalną świadomość i wyobraźnię. Dziś bierzemy je za pewnik. Science Fiction bardzo głęboko osadziło się w naszej kulturze masowej – telewizji, kinie, sieci. Jednak zanim całe miliony mogły zanurzyć się w ekranach urządzeń emisyjnych, jedynie literatura dawał podobne doznania. Zacznijmy, więc od samego początku, czyli od II wieku naszej ery.
Science Fiction
Za prekursora gatunku science-fiction uważa się Lukiana z Samostat. Jego „Prawdziwa historia” jest pierwszym znanym, poza mitologicznym utworem uznawanym za prekursora gatunku. W tej powieści, autor wysyła swojego bohatera na księżyc, gdzie odbywa się wojna pomiędzy dziwacznymi istotami. Utwór był satyrą, wiec nie przynosił grozy czy niepokoju, lecz był humorystyczną krytyką społeczną. Co znamienne – autor od samego początku podkreśla fikcyjność całej opowieści, co jest jednym z głównych czynników stawiających utwór w rodzaju fikcji. Bez pretensji do boskości, objawień czy „dalekich podróży, które odbyły się dawno temu”.
Uznaje się, że to właśnie ten utwór zainspirował kolejnych twórców – Cyrano de Bergeraca, Francisa Godwina, Johannesa Keplera, Edgara Allana Poego, Jonathana Swifta czy Woltera.
Musieliśmy poczekać do 1920 roku na pierwszy film z gatunku. Była nim „Podróż na księżyc” George’a Mélièsa, utrwalona następnie pierwszym pełnometrażowym filmem „Metropolis” Fritza Langa w 1927 roku. Potem pojawił się Ishirō Honda z „Godzilla” w 1954 roku, a w 1968 roku zatrząsa całą branżą Kubrick z „2001: Odyseja Kosmiczna”.
W telewizji, science-fiction pojawia się po raz pierwszy w 1938 roku w BBC. Jest to fragment sztuki Karela Čapeka „RUR”. Potem, dopiero w 1949 roku pojawia się serial „Kapitan Video i jego Video strażnicy”, który jest emitowany w USA aż do 1955 roku. 1959 rok to początek tryumfu „Twilight Zone” Roda Sterlinga; 1962 to premiera kreskówki „Jetsonowie”. W 1963 roku premierę ma najdłużej trwający serial s-f w historii, czyli „Doktor Who” (840 odcinków).
W ten sposób zbliżyliśmy się do meritum, czyli do „gwiazd”. I zapewne kilka z moich opinii w dalszej części może być kontrowersyjna, zwłaszcza dla fanów. Ale każdy ma swoje gusta, guściki, guziczki i słabe punkty. Zapraszam w podróż po moich opiniach na temat tego, co ma STAR w tytule.
Star Trek
Jeden z najbardziej wpływowych seriali. I to wpływowych niebagatelnie, bo jego wpływ wykracza poza gatunek i fantazję. Komunikatory załogi Enterprise stanowiły pierwowzory telefonów komórkowych. Prototyp promu kosmicznego NASA, który nazwano jak statek załogi kapitana Kirka – „Enterprise”. Urządzenia PADD były pierwszymi wizualizacjami dzisiejszych tabletów i (wymarłych już) palmpadów, tricodery medyczne, mapowanie cyfrowe czy założenie Apple (według Steve Wozniaka, który był fanem serii). Serial od samego początku był przełomowy. Nie tylko pod względem zawartych w jego scenariuszu kwestii. Multirasowa obsada, ważne kwestie społeczne i naukowe, przenikają przez rozrywkową warstwę serii.
Osobiście jestem fanem wszystkiego po serii oryginalnej, która po prostu mi nie wchodzi. Uwielbiam J.L. Piccarda, obsadę DS9, załogę Voyagera, a nawet Michael Burnham z Discovery. Filmy pełnometrażowe mogę oglądać ciurkiem. Często nie potrafię uzasadnić, dlaczego po raz setny oglądam od początku „Star Trek: The Next Generation”.
Star Wars
To tutaj będzie kontrowersja. Bo szczerze – nie kumam fenomenu Gwiezdnych Wojen. Po prostu nie kumam. Rozumiem wartość rozrywkową, rozpoznaję i szanuję wpływ na rozwój i popularyzację gatunku. Ale te historie są tak naiwne, infantylne i sztampowe, że czasem wzbudzają we mnie ataki histerycznego śmiechu. Cała franczyza. Nie wiem, jak mając więcej niż 12 lat, można się jarać tymi historiami, postaciami. Może gdyby powstał film „rated R” z uniwersum Star Wars, nabrałbym trochę więcej otwartości do całej serii, ale ewidentnie rynkowe podejście do kolejnych części, wyraźna eksploatacja każdego elementu widocznego na ekranie. To wszystko sprawia, że odbieram tę serię jak marketingową papkę, sztampowe wklejenie kosmosu i archetypów postaci w scenerię sci-fi i dojenie tego, co z tego mezaliansu wyjdzie. Oczekuję od gatunku więcej. Gwiezdne Wojny mnie w tym zakresie rozczarowują.
Stargate
Jak dla mnie absolutny faworyt, seria numer jeden. Od SG-1, przez Atlantis po Universe (mimo tego, że nieco rozczarowuje ta ostatnia). Film z 1994 roku oglądałem kilkanaście razy, a wszystkie 10 sezonów1) SG-1, co najmniej trzy razy. Jeśli w przypadku Gwiezdnych Wojen narzekam na wplatanie kalek w gatunek, tak Gwiezdne Wrota robią to po prostu elegancko i z pomysłem. Cała koncepcja kosmicznego systemu wrót jest pełna, dopiero, gdy poznamy, w jakim celu były wykorzystane przez Goa’uld i dlaczego w całej galaktyce, wszędzie są ludzie. Nawiązania religijne, mitologiczne, technologiczne – wszystko to wymieszane w doskonale dobranym rondelku, którego krawędzią są same Wrota, a uchwytem młot Thora (z serialu, nie do Marvela).
Battlestar Galactica
Przyznam się bez bicie – nie widziałem oryginalnego serialu z 1978 roku. I podobno – to dobry znak, bo seria z 2004 roku to majstersztyk. Fabularny, wizualny i aktorski. Wystarczy zerknąć na listę nagród, jakie serial zdobył w toku swojej pięcioletniej emisji. Z wypiekami na twarzy czekałem na kolejne odcinki, na odkrycie, kto jest Cylonem, jakie wiatry pokierują Dwunastoma Koloniami Kobola i jakie bitwy stoczy tytułowy statek flagowy.
Podsumowanie
Gatunek rozkwita. I mimo tego, że pojawia się bardzo dużo tytułów, to wśród nich są pozycje, które zapewne zapiszą się złotymi zgłoskami. Tylko z powodu obranej formy nie wspomniałem o serialach „Fringe”, „Altered Carbon”, „Westworld”, czy całej menażerii superbohaterów z „Heroes” i „Legion” na czele. Pełne metraże również nie próżnują i można by wymieniać długo – „Interstellar”, „Incepcja”, „Avatar”, seria „Cloverfield” i dziesiątki innych.
Wiem, że nie wszyscy lubią ten gatunek. Uważam jednak, że tak jak należy dać szansę Stanisławowi Lemowi czy Phillipowi K. Dickowi w literaturze, tak trzeba dać szansę Star Trek’om czy Stargate’om. Czasem spojrzeć poza scenografię, gadżety i formułę na poruszane kwestie. A biorąc pod uwagę papkę medialną serwowaną szeroko – sci-fi nie ucieka od najtrudniejszych pytań i kwestii – o istnienie, sens życia, samotność i kondycję człowieka wobec postępu technologicznego. Wykorzystując kanon, jako scenerię oswajającą często bardzo bolesne wnioski i refleksje na temat nas wszystkich.
A Wy macie ulubione produkcje science-fiction? Dajcie znać w komentarzach!
Ciekawa spojrzenie. Opowiadanie ze starozytnosci bym przejrzał z przyjemnoscia
Ja ze wstydem się przyznaję, że ze "Star Trek'a" to widziałem tylko jeden pełnometrażowy film z 2009 roku... I w dodatku nie przypadł mi specjalnie do gustu. "Battlestar Galactica" też niestety nie znam... Na tym polu mam więc co nadrabiać...
Ja osobiście mam sentyment do serii "Obcy" i lubię do niej wracać.