"Wiara" Anna Kańtoch - recenzja

in #pl-ksiazki7 years ago
Stosunek rodaków do PRLu bywa z reguły dwojaki. Rzeczywistość Polski Ludowej jawi się jako piekło na ziemi lub kraina wszelakiej szczęśliwości zniszczona przez kler/imperialistów/Solidarność/niewdzięczników (niepotrzebne skreślić). Kańtoch szczęśliwie wyrywa się z tego podziału - dla niej lata 80. to tylko (i aż) tło do opowiedzenia historii o tym jak bagaż doświadczeń potrafi zniszczyć ludzkie życie.

“Wiara” to moim zdaniem podręcznikowy wręcz przykład kryminału chandlerowskiego. W mało której recenzji natknąłem się na taką konstatację - nie ma tu przecież mrocznego miasta, a problemy gniotące obu “detektywów” są dość prozaiczne. Jednak to właśnie charaktery bohaterów (księdza i milicjanta) zbliżają “Wiarę” do takich powieści jak “Długie pożegnanie” czy “Playback”. Swego czasu pisał o tym Andrzej Stasiuk, który w tekście “W hołdzie dla Philipa Marlowe’a” zauważył: Zanim Camus do spółki z Sartre'em wymyślili na siedząco egzystencjalizm, Marlowe od dawna już go praktykował. Po prostu wstawał, brał prysznic, szedł do biura, czekał na klientów a potem wychodził do miasta i próbował coś zrobić, by życie było trochę bardziej możliwe niż zwykle. Przypuszczam, że bez specjalnej nadziei i bez specjalnego powodu. A przynajmniej bez powodu, który domagałby się słów pisanych dużą literą. Kańtoch wydaje się podzielać spostrzeżenie Stasiuka - jej postacie nie potrafią odnaleźć się w otaczającej rzeczywistości, ale w przeciwieństwie do wielu przerysowanych postaci pustkę zapełnić próbują mozolnym wykonywaniem obowiązków. Wielu recenzentów najwyraźniej nie potrafiło zrozumieć, że bohater kryminału nie musi być jednocześnie: chorym na schizofrenię mutantem, byłym komandosem i potomkiem zaginionego ludu, o jednym oku niebieskim, a drugim żółtym (jak nie wierzycie do zerknijcie do najwyżej punktowaną “recenzję” na lubimycztać - ten brak emocji).

background-1759447_960_720.jpg

Świat przedstawiony urzeka swym barwnym obliczem. Ostre słońce, cień lasu, głęboka zieleń roślin, czerwień poziomek - Kańtoch często skupia się na kolorach (widać to w “Wierze” jak i w późniejszej “Niepełni”) co pomaga jej w odmalowaniu beskidzkiego krajobrazu. PRLowska siermiężność musi tu oddać pola rozkwitającej przyrodzie. Gdzieniegdzie mignie nam zapuszczona klitka czy zapachnie zdechłą myszą leniwie rozkładającą się za szafą, ale to Beskidy grają tu pierwsze skrzypce. Mam świadomość tego jak banalnie to zabrzmi, ale pod tą feerią barw kryje się mroczna rzeczywistość. Nie chodzi nawet o wypływające tu i ówdzie trupy - to raczej skryci mieszkańcy wsi i cień wznoszonej nieopodal elektrowni przyprawiają czytelnika o poczucie niepewności. Trzeba przyznać, że Kańtoch znacznie lepiej niż chociażby Puzyńska oddaje psychikę mieszkańców niewielkich wsi. Wsobność, ksenofobia, pranie własnych brudów w czterech ścianach i odmienne poczucie moralności nie powinny wydawać się niczym niezwykłym jeśli przypomnimy sobie choćby słynną “sprawę połaniecką”. Na psychologicznej mapie świata Rokitnica nie leżałaby aż tak daleko od Połańca.
A skoro już przy mapach jesteśmy to znowu uleję trochę jadu w stronę innych autorów recenzji. Wszędzie możemy przeczytać, że sprawę budowy nowej elektrowni zainspirowały prawdopodobnie wydarzenia rozgrywające się w Żarnowcu. Nikt nie zadał sobie jednak trudu zerknięcia na mapę okolic Żywca (gdzie rozgrywa się akcja książki). W okolicy tego miasta również istnieje elektrownia, która nazywa się… Porąbka-Żar. W kontekście książkowej zbrodni z przeszłości można to odczytać jako przykład czarnego humoru autorki.

Słów kilka o tytule: moim skromnym zdaniem autorka podeszła do tematu wyjątkowo delikatnie. Daleko jej do siermiężnego antyklerykalizmu Bondy, problemy proboszcza Rokitnicy zdają się do podobne do tych jakie przytłoczyły chociażby bohatera Bernanosa. Owszem seksualność jest tu też istotna, ale zapewniam Was - nie w takim sposób jak się Wam to wydaje. Zupełnie inaczej, w kontekście tytułu, wybrzmiewa też przeszłość wsi. Kańtoch zdaje się wskazywać jak wielką odpowiedzialność bierze na siebie kapłan i ile zła wyrządzić może chory człowiek na takim stanowisku. Nie ma tu jednak szukania “spisków czarnej mafii” - to raczej zwrócenie uwagi na delikatne kwestie niż ordynarne plucie w twarz.

Jeśli chodzi o intrygę to również nie mam jej zbyt wiele do zarzucenia. Co zaskakujące “Wiara” prawie nie posiada fałszywych tropów. Wszystkie elementy śledztwa okazuja się odgrywać na końcu jakąś rolę (mniejszą lub większą) - to mówi dość dużo misternej konstrukcji opracowanej przez autorkę. Nie do końca przekonuje mnie motywacja pierwszej z ofiar, być może za bardzo wierzę w potęgę ludzkiej świadomości, więc choć ostatecznie dałem się przekonać Kańtoch, że takie zachowanie byłoby możliwe, to gdzieś z tyłu głowy pozostało delikatne niedowierzanie. Dodam też od siebie, że uważny czytelnik powinien szybko poradzić sobie z odpowiedzią na pytanie “Kto zabił?”, ale szukanie motywu możecie sobie darować (sprawa jest zbyt skomplikowana).

Nie byłbym jednak sobą gdybym nie wytknął autorce jednego niewielkiego (acz drażniącego) błędu. Otóż tak się składa, że księża nie składają żadnych ślubów (robią to zakonnicy). Bohater świecki mógłby użyć takiego sofrmułowania (to powszechne myślenie), ale raczej o ślubach czystości nie pomyśli kapłan. To wprawdzie drobnostka, ale powtórzona dwukrotnie nieco zgrzytała podczas czytania.

Kańtoch ma talent i powoli go rozwija. Nie miałem co do tego wątpliwości w przypadku fantastyki (“Czarne” czy “Niepełnia”), ale fakt, że autorka sprawdza się również w kryminale mile mnie zaskoczył. Wbrew pozorom to trudny gatunek, a do tego często lekceważony przez pisarzy z innych krain literackich. “Wiara” to po prostu kawał dobrej dobrej, kryminalnej roboty.