Bolaven Plateau - kraina wodospadów i trzy przebite dętki - Laos #1

Powoli kończyły się moje bezwizowe dni w Tajlandii. Ostatnim krajem, który chciałam zwiedzić przed krótkim powrotem do Polski, był Laos. Głównym powodem, dla którego chciałam się tam wybrać, były wodospady. Uwielbiam je - siła, moc, prędkość i oczywiście piękno - to zawsze przyciąga 😊 Dlatego nie przedłużając, ruszajmy na południe Laosu!

P_20181217_131422_BF-01.jpeg

Rajd po wodospadach łiiiiiii!

723 kilometry do Pakse

Swoją podróż po Laosie postanowiłam odbyć z południa na północ kraju. Wiem, wiem, zazwyczaj większość robi na odwrót. Ale ja nie jestem większość hahaha. A tak serio, to po prostu planowałam kupić lot z Wientianu do Bangkoku, skąd z kolei miałam samolot do Europy. Pomyślicie, że przecież nie jest tak daleko, można jechać autokarem. Ano można, ale musicie pamiętać, że granicę tajską lądowo można przekroczyć jedynie dwa razy w ciągu roku. A ja już raz lądowo przekroczyłam i chciałam sobie zostawić jeszcze jedną możliwość na nieprzewidziane okoliczności. Oczywiście życie zweryfikowało moje plany. W końcu nie da się wszystkiego przewidzieć, nieprawdaż? 😊

P_20181216_152631-01.jpeg

Wodospad Tad Lo

OK, start znowu z Bangkoku. Wzięłam pociąg nocny w kierunku Ubon Ratchathani - koszt 331 THB (czyli ok. 35 ziko). Siedzenia jak najbardziej wygodne, start wieczorkiem koło 19, a przyjazd z samego rana - 6.15. Ze stacji kolejowej trzeba złapać sogathew, które zabierze Was na dworzec autobusowy za 10 THB (ok. 1,20 PLN). Stamtąd bierzecie busika, który zawiezie Was do Pakse, już po stronie laotańskiej. Taka przyjemność, to koszt 200 THB (ok. 22 PLN). Jedziecie trzy godzinki o 9.30 lub 15 - do wyboru, do koloru =]
Podsumowując, 723 km i około 20 h - trochę sporo 😊

P_20181218_091214_PN-01.jpeg

Most Przyjaźni Laotańsko - Japońskiej w Pakse. Chyba jedyna atrakcja godna uwagi w tym mieście :P

Granica tajsko - laotańska w Chong Mek

Przed przyjazdem do Laosu udało mi się mniej więcej zaplanować, albo raczej wypisać miejsca, które chciałabym zobaczyć. Przy okazji tego oraz przy okazji poszukiwania informacji jak dostać się do Pakse, naczytałam się dużo o tym, jak to Laotańczycy rżną białych na kasę. Niestety miałam wątpliwą przyjemność doświadczyć tego już na granicy, po stronie laotańskiej. Zanim do tego przejdę, to kilka informacji o wizie:

  • możecie wyrobić wizę na przejściu granicznym (VOA - visa on arrival) - koszt 30 USD.
  • jedno zdjęcie o odpowiednich wymiarach należy mieć ze sobą. Choć słyszałam również, że ktoś nie miał zdjęcia, to też dali mu/jej wizę. A wiedzcie, że nie ma tam żadnego punktu gdzie można szybko pstryknąć zdjęcie.
  • na miejscu dostaniecie do wypełnienia wniosek wizowy.
    I to w zasadzie tyle, proste jak bułka z masłem 😉 Chociaż nie - pamiętajcie, że Wasz paszport musi być ważny minimum 6 kolejnych miesięcy.

P_20181217_124605-01.jpeg

Jeden z moich ulubionych wodospadów z całego Bolaven - Tad Yuang

Jaka to niezbyt sympatyczna sytuacja mnie spotkała? Otóż składając na ręce urzędnika mój paszport, wypełniony wniosek, zdjęcie i odliczoną opłatę wizową, usłyszałam, że muszę zapłacić jeszcze jednego dolara. Czytałam już o takich sytuacjach wcześniej, ale postanowiłam zgrywać tępą turystykę z Europy. Więc udaję głębokie zdziwienie i pokazuję na tablicę, że opłata to 30 USD. Ziomek za kontuarem z kolei mówi, że chce jeszcze jednego dolara. Ja oczywiście pytam za co i dlaczego. Z łamanej angielszczyzny mojego rozmówcy dało się zrozumieć, że to opłata za to, że on w ogóle przyjmuje wniosek, tudzież za to, że łaskawie rozpatrzy mój wniosek. Innymi słowy, było to zwykłe okrojenie białego z pieniążków. W dodatku jawne. Na takie akcje reaguję zawsze mocnym oporem, ale tutaj niestety musiałam zrobić wyjątek. Cholera.
Dlaczego wyjątek? Sami pomyślcie. Jestem na granicy z Laosem, dosłownie 10 metrów dzieli mnie od tego kraju, mój transport ze mną lub beze mnie pojedzie do Pakse. Jestem już tak blisko i nie mam innej opcji przekroczenia granicy. Dodatkowo nie mogę zrobić awantury na granicy, bo być może nigdy mnie już tam nie wpuszczą. Wiem, wiem, że to tylko jeden cholerny dolar. Nie zaboli mnie kieszeń. Tylko nienawidzę naciągaczy. I to jeszcze urzędnik państwowy w biały dzień. Pięknie :P
Zrobiwszy bardzo szybki rachunek zysków i start, zapłaciłam tego ekstra dolka. Dziesięć minut później już byłam z powrotem w autobusie do Pakse z wklejoną wizą w paszporcie. Dzień dobry Laos!

P_20181216_123428-01.jpeg

Standardowo "biali" stanowią swojego rodzaju atrakcję dla lokalsów😊

Polski akcent w Pakse

Po dość hmm... osobliwym przywitaniu w Laosie, niedługo później już dojeżdżałam na dworzec autobusowy w Pakse. I tutaj kolejna niespodzianka. Otóż dworzec autobusowy znajdował się około 8 km od centrum miasta. Oczywiście jest dostępny sogathew za bagatela 80 THB, czyli 40% ceny za transport z Ubon Ratchathani do Pakse. Teraz porównajcie - 200 THB za 138 km i 80 THB za zaledwie 8 km. Witamy w Laosie. Co się później okazało, prawie wszystkie dworce autobusowe są sporo oddalone od "centrum" danej miejscowości. Przypadek? Nie sądzę 😊 Dodatkowo, Laotańczycy na każdym z takich dworców słono sobie każą płacić za transport i nie ma negocjacji. Czyli albo płacisz, niemało jak na lokalne warunki, albo idziesz z buciorka. Tzw. "take it or leave it".

P_20181217_135121-01-01.jpeg

Kolejny cudny wodospad - Tad Fane

Ja z jednym spotkanym Francuzem jeszcze próbowaliśmy negocjować, ale kierowca był niewzruszony 😉 Zatem zmęczeni po tak długiej podróży daliśmy za wygraną i ostatnie kilometry do centrum przebyliśmy w sogathew.
Głodna, zmęczona, ale szczęśliwa, że w końcu będzie prysznic i łóżko, ruszyłam do mojego hostelu. Na wjeździe do hostelu widzę ziomka przed komputerem, który mówi, że właściciel jest gdzieś niedaleko. Chwilę gadamy i gdzieś po akcencie myślę sobie, że to musi być Polak. Więc pytam i okazuje się, że się nie pomyliłam. Ale jaka radość! Bez kitu, nie myślałam, że aż tak mnie ucieszy spotkanie z rodakiem. Chyba już zmęczona byłam wiecznym gadaniem po angielsku czy francusku. Tak, bardzo się ucieszyłam 😊 Okazało się, że kolega Przemo nie miał planów na najbliższe dni i w ten oto sposób ruszyliśmy dalej razem.

P_20181216_150229-01.jpeg

W Laosie byłam w grudniu - jak widać, tutaj też zima daje się we znaki😊

Bolaven Plateau, czyli multum wodospadów

Jak Pakse, to koniecznie Bolaven Plateau - region w południowym Laosie. Jest to płaskowyż znajdujący się na wysokości 1000 - 1350 m n.p.m. i charakteryzuje się tym, że można podziwiać tam liczne wodospady.
Większość podróżujących wypożycza skutery i robi objazdówkę na własną rękę. Oczywiście można wykupić opcję zorganizowaną, ale podobno fun już nie ten sam i oczywiście koszty wyższe - 150 000 kipów (10 000 LAK = 4,42 PLN, czyli w przybliżeniu 1 EUR)/osobę/wycieczka jednodniowa. My wybraliśmy opcję nr jeden i wzięliśmy skuter na dwa dni. I teraz uwaga, dobra rada cioci Karoli. Jak tylko dojedziecie do Pakse od razu rezerwujcie skutery. Wtedy macie szansę, że dostaniecie automat albo półautomat. I tych drugich jest zdecydowanie więcej oraz są nieco tańsze. Koszt skuterka automatycznego za jeden dzień to 75 000 - 80 000 LAK (ok. 32 ziko), natomiast skuterek półautomatyczny to koszt 50 000 - 55 000 LAK (ok. 22 ziko). Koszt benzyny to prawie 10 000 LAK za litr (tak, ceny w Laosie są wyższe niż w Tajlandii czy Birmie). My oczywiście zebraliśmy się że wszystkim na następny dzień i udało nam się wynająć półautomat. Ale nie ma co marudzić, jazda przednia i bardzo przyjemna =] No to hop!

P_20181216_124828_012-01.jpeg

Tak właśnie reaguję na wodospady 😉

Są generalnie dwie opcje na objazdówkę Bolaven Plateau na własną rękę - dłuższa na 3 - 4 dni lub krótsza na jakieś 2 dni. Wybraliśmy nieco krótszą trasę po następujących wodospadach:
Tad Pha Suam, Tad Lo, Tad Yuang, Tad Fane i Tad E-Tu.

Wrażenia? Nieziemskie! Zresztą, zobaczcie sami fotosy. Nic dodać, nic ująć.

P_20181216_161151-01.jpeg

Piękny wodospad Tad Lo

Aby zobaczyć niektóre wodospady Laotańczycy każą sobie płacić wejściówkę. Ciekawe jest również to, że w niektórych miejscach wygląda to tak, jakby ludzie posiadający ziemię i/lub hostel/hotel etc. niedaleko jakiegoś wodospadu przywłaszczyli go sobie. Dosłownie. Przy wjeździe w okolice wodospadu, zazwyczaj jest coś na wzór jakiejś budki poboru opłat. Oczywiście tylko dla cudzoziemców 😉 Ceny jednak nie są jakieś zawrotne, natomiast widoki - boskie. I tak np. aby zobaczyć Tad Pha Suam zapłacicie 10k LAK plus 2k LAK za motocykl. Tad Yuang i Tad Fane - 10k LAK plus 5k LAK za motocykl. Za E-Tu zapłacicie 5k LAK. Także są to sprawy groszowe :)

P_20181217_145308-01.jpeg

Wodospad Tad E-Tu

Trzy przebite dętki i ahoj przygodo!

A jak drogi w Laosie? Ogólnie nie jest źle. Jak opuścicie Pakse i będziecie się trzymać głównej drogi, to trasa bajka. No właśnie, jak będziecie trzymać się głównej drogi, ale o tym zaraz 😉 Pierwszego dnia dotarliśmy do pierwszych dwóch wodospadów. Nasz plan zakładał, że na noc dostaniemy się do Paksong, które jest blisko ostatnich trzech wodospadów z naszej listy. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Polegając na maps.me, znaleźliśmy drogę na skróty z Tad Lo do Paksong. Kiedy dojechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy odbić na skróty, widoki nie były zbyt optymistyczne. Przede wszystkim... asfalt się skończył:

P_20181217_064414-01.jpeg

Ta droga nie wygląda tak źle, ale nie dajcie się zwieść pozorom 😉

Po szybkiej rozkmince, stwierdziliśmy, że przecież taka droga nie będzie zbyt długa i w końcu byliśmy spragnieni przygód. Zatem ahoj przygodo! Ruszyliśmy! Średnia prędkość to 10-15km/h. Po około godzinie drogi - asfaltu jak nie było, tak nie było, a dzień już się kończył i słońce zaczęło zachodzić. No i co tu zrobić - czołówki brak, lamp na drodze brak, my w dupie świata (dosłownie), a podłoże się nie zmieniało. Co więcej, po drodze mijało nas wiele pojazdów rolniczych, które kierowały się w przeciwną niż my stronę. To też nie napawało optymizmem 😉

P_20181217_145723-01.jpeg

Ahoj przygodo!

Po dotarciu do kolejnej już wioski, stwierdziliśmy, że trzeba będzie zorganizować sobie jakiś nocleg. Udaliśmy się do lokalnego sklepiku, gdzie zbiegła się dosłownie cała wioska żeby nas pooglądać. Lokalsi nie mogli chyba uwierzyć, że jakikolwiek obcokrajowiec może się zapuszczać w te rejony. No, ja też bym w to nie uwierzyła 😉 Usiedliśmy przy sklepiku żeby się orzeźwić nieco lokalnym piwem Beer Lao. Przemo miał ze sobą sprzęt noclegowy - namiot, materac, a nawet hamak i śpiwór. Także perspektywy nie były jakieś marne. Siedząc sobie tak, próbowaliśmy zagadać z lokalsami, ale język angielski nie bardzo zdawał egzamin. Po laotańsku umieliśmy powiedzieć jedynie dzień dobry i dziękuję, więc ta opcja też trochę była spalona 😉 Zatem na migi zapytaliśmy się czy moglibyśmy przenocować u właścicieli sklepiku. Ochoczo przytaknęli głowami, a my odetchnęliśmy z ulgą! I była to genialna opcja. Laotańczycy, to biedny, aczkolwiek bardzo pomocny i otwarty naród. Zwłaszcza poza większymi miastami. Nie dość, że przygarnęli nas pod swój dach, podzielili się sticky rice (najpyszniejszy ryż pod słońcem) i dodatkami, oglądaliśmy z panem domu galę tajskiego boksu, to jeszcze dali ciepły koc i poduszkę. W takich momentach zapomina się o innych mieszkańcach tego kraju, którzy np. będą Cię naciągać za transport lub każą sobie dopłacić dolara za ogarnięcie wizy. Tak, warto wierzyć w ludzi i im zaufać 😊 Co więcej, wprowadzili do sklepu nasz skuter, co by nikt go nam nie skasował. Słodziaki! Noc też była niczego sobie - myślę, że spaliśmy z myszami. Ale zmęczenie wzięło górę i bardzo szybko odpłynęłam w ramionach Morfeusza.

P_20181217_064351-01.jpeg

Pierwszy wybawca

Nazajutrz kolejna niespodzianka - okazało się, że mamy dętkę przebitą. Świetnie! Jesteśmy w malutkiej wiosce laotańskiej, dobre kilkanaście kilometrów od drogi asfaltowej. Pięknie 😊 Na migi dowiedzieliśmy się, że nieopodal jest mechanik, który nam może pomóc. Podziękowawszy za gościnę, ruszyliśmy naprzód. Rzeczywiście w przydrożnym sklepie ze wszystkim i niczym były również dętki. Jej wymiana kosztowała nas 25k LAK.Przed wyruszeniem naprzód jeszcze zastanawialiśmy się czy jedziemy dalej drogą, która pewnie będzie wyglądać tak, jak dotychczas, czy może zawracamy i jedziemy naokoło normalną trasą. Doszliśmy do wniosku, że chcieliśmy przygód, więc ahoj przygodo i ruszyliśmy dalej wcześniej obraną trasą. Średnia prędkość taka sama jak dnia poprzedniego, zawrotne 15 km/h. Asfaltu cały czas brak 😊 Nie miałam nic przeciwko wolnej jeździe, ale wierzcie mi kilka godzin kierowania motorem po takich drogach daje się we znaki. Ahoj przygodo - taaaaaak, wtedy przeklinałam to ahoj przygodo. Po kilku godzinach nastąpił cud - nasze oczy ujrzały asfalt! Cóż za radość! Jak szybko radość przyszła, tak szybko odeszła, bowiem okazało się, że... kolejny raz przebiliśmy dętkę.

P_20181217_083235-01.jpeg

Wybawca nr 2

Sklepik z dętkami był zaraz obok nas, więc szybko ją wymieniliśmy. Chyba ktoś nad nami czuwał, ponieważ spotkaliśmy lokalsa, który w miarę mówił po angielsku i podpowiedział żeby jechać inną drogą - wtedy szybciej dotrzemy do normalnej trasy. Chwała mu za to! A radość z asfaltu - jak szybko się pojawiła, tak szybko się skończyła. Może 500 metrów było tego asfaltu. Ahoj przygodo, taaaaaaa!
I nasza dalsza droga miała być lepsza. Jeśli ona była lepsza, to ja naprawdę bałam się pomyśleć jaka była ta druga trasa. Zresztą sami zobaczcie jakie mosty musieliśmy pokonywać (tak, ze skuterem):

P_20181217_092745-01.jpeg

Laotańczycy po takich mostach normalnie jeżdżą, nie tak jak my - przeprowadzaliśmy skuterek z duszą na ramieniu

Nasze modły zostały wysłuchane i dojechaliśmy do normalnej drogi. Teraz już jadąc kilkadziesiąt kilometrów na godzinę cieszyliśmy się z dorobku cywilizacyjnego w postaci asfaltu 😊 Tylko gdzieś coś podejrzanie mi się jechało. Okazało się... tak, tak... że chyba kolejny raz mieliśmy przebitą dętkę. Trzeba było się wrócić do najbliższego sklepu z niezbędnym sprzętem. I czego tam się dowiedziałam? Że mieliśmy jakieś metalowe łupinki w oponie, więc co rusz dętki by się przebijały. Dodatkowo... łańcuch nam spadł! Także znowu myślę, ktoś tam na górze nad nami czuwał. Od tej pory, droga już była bez niespodzianek i spokojnie dojechaliśmy do ostatnich wodospadów - Tad Yuang, Tad Fane i E-Tu, a nawet z powrotem do Pakse.

P_20181217_140929-01.jpeg

Laotańczycy wykorzystują to, co natura im dała - aby dostarczyć rozrywek turystom, często można spotkać tzw. ziplines - zjazdy pośród wodospadów na lince - odrobina adrenaliny chyba nikomu nie zaszkodzi :P

Co mnie nauczyły pierwsze dni w Laosie? Przede wszystkim tego, że nie wolno generalizować i oceniać całego narodu po spotkaniu kilku pierwszych (niezbyt miłych) osób. Niby to się wie i pamięta, ale czasami zmęczenie w połączeniu z emocjami i dziwnymi akcjami biorą górę. Także... warto wierzyć w ludzi. Kolejna nauczka - w Laosie nie warto brać drogi na skróty 😊

P_20181217_130621-01.jpeg

Widok z góry wodospadu Tad Yuang

Pierwsze koty za płoty w Laosie. Choć ludzie z Pakse nie skradli mojego serca na początku, to jednak lokalsi z wiosek - jak najbardziej. Pełna przygód wyprawa po wodospadach na Płaskowyżu Bolaven dobiegła końca, a my nie chcąc tracić czasu, nazajutrz ruszaliśmy dalej na południe - najpierw do Vat Phou, a następnie na Cztery Tysiące Wysp. Tyle wysp w Laosie, które nie ma dostępu do morza? Tak! Więcej dowiecie się już z kolejnych postów 😊 Tymczasem ja gorąco pozdrawiam i miłej niedzieli życzę!

Czołem!

Karola

P_20181216_123100-01.jpeg

Tad Pha Suam - jeden z wodospadów na Bolaven Plateau

P.S. Przykładowe ceny na dzień dobry w Laosie:

  • butelka wody - 3,5 - 5k LAK (ok. 2 PLN)
  • obiad od 10k - 20k LAK
  • piwo Beer Lao w knajpie - od 10k LAK
  • wielka bagieta - 10k LAK - tak, tak w Laosie na każdym kroku praktycznie znajdziecie pyszne bagietki 😊
  • nocleg - w Pakse spałam w tanim hostelu (ok.4,5 USD) o baaaaardzo hmmm... podstawowym standardzie ;) - Yummy bagpackers hostel - właściciel bardzo pomocny, także to jest duży atut 😊

P_20181216_114131-01.jpeg

Wodospad Tad Pha Suam

Sort:  

Twój post został podbity głosem @sp-group-up. Kurator @strefanetu.

Dziękuję bardzo za wyróżnienie! 😊

This post is supported by $0.58 @tipU upvote funded by @astromaniak :)
@tipU voting service instant upvotes | For investors.

Dziękuję bardzo! 😊

Wspaniale się to czyta, przeplatane tak bogatymi wizualnie zdjęciami. Jak w raju :)

Dziękuję bardzo za miłe słowa 😊 Rzeczywiście są tam rajskie miejsca, ja tylko staram się uwiecznić je jak najlepiej 😉
Zapraszam na kolejne posty!

Niesamowite miejsce!
Zazdroszczę Twojej karcie pamięci tych obrazów :)

Potwierdzam, jest to wyjątkowe miejsce 😊 Karta szybko się kończy, ale z chęcią dzielę się tym, co udało mi się uwiecznić 😉
Pozdrawiam i zapraszam na kolejne posty! 😊

Brawo Ty 🌞🙌🤗

Dzięki! 🤭🙌

Gratulacje! Twojej wysokiej jakości treść podróżnicza została wybrana przez @saunter, kuratora @pl-travelfeed, do otrzymania 100% upvote, resteem oraz podbicia całym trailem @travelfeed! Twój post jest naprawdę wyjątkowy! Artykuł ma szansę na wyróżnienie w cotygodniowym podsumowaniu @pl-travelfeed. Dziękujemy za to, że jesteś częścią społeczności TravelFeed!

komentarz.png

Dowiedz się więcej o TravelFeed klikając na baner powyżej i dołącz do naszej społeczności na Discord.

Dziękuję bardzo za wyróżnienie 😊

Przepiękne widoki. Zachęciłaś do tego kierunku podróży w 100% ! :)

Bardzo się cieszę i gorąco polecam 😊

Chyba chcesz, żebym jeszcze zmienił kierunek na wakacje :P

Pewnie! Decyzje podejmowane na spontanie są najlepsze! :) W razie pytań - służę pomocą! :)

Congratulations @lynxialicious! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :

You made more than 1000 upvotes. Your next target is to reach 1250 upvotes.

You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word STOP

Do not miss the last post from @steemitboard:

3 years on Steem - The distribution of commemorative badges has begun!
Happy Birthday! The Steem blockchain is running for 3 years.
Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!