Ile trzeba, żeby zacząć grać w erpegi – sesja 16steemCreated with Sketch.

in #polish5 years ago

Dziś będzie trochę inaczej, bo na bogato. Bogactwo to będzie wynikało z faktu, że oprócz standardowego filmu z kolejnej sesji, umieszczę jeszcze jeden film. Tak się bowiem złożyło, że zostałem ostatnio zaproszony przez ekipę RetroGralnii do udziału w ich videocaście na temat gier fabularnych. Z zaproszenia z przyjemnością skorzystałem i powstała całkiem interesująca rozmowa, którą postaram się tutaj troszeczkę rozwinąć. Ale, jak mawiają maszyniści, po kolei...

W rozmowie poruszaliśmy między innymi temat naszych początków z grami RPG. Skądinąd wiem, że niektórzy mimo wielkiej chęci zagrania w fabularki, mają problem, ponieważ nie wiedzą jak się do tego zabrać. Ja lubię porównywać to do ludzi, którzy postanawiają, że zaczną biegać. Kupują buty do biegania, przygotowują sobie wygodne ubranie, opracowują trasę, instalują specjalną aplikację... i robią wszystko, ale nie zaczynają biegać. Dlatego postanowiłem opowiedzieć Wam coś, co pominąłem w powyższym videocaście.

Moje zupełnie pierwsze zetknięcie z grami fabularnymi odbyło się na zimowisku. Był to wspólny wyjazd z drużyną harcerską na biwak zimowy, w polskie góry, podczas całkiem białej i później długo niezapomnianej zimy. Większość czasu spędzaliśmy tam na wędrówkach, zwiedzaniu, grach terenowych i budowaniu tuneli pod śniegiem. W skrócie: wyśmienita zabawa. Wieczorami były świeczkowiska, szachy i niedużo, ale zawsze, czasu wolnego.



I właśnie podczas jednego z takich wieczorów, mój ówczesny zastępowy, Piotrek, znalazł gdzieś starą sześciościnną kostkę do gry. Najpewniej z jakiegoś Chińczyka. Chwilę później przyszedł z nią do nas i oznajmił, że zna pewną grę, nazywa się Cyberpunk i polega na odgrywaniu pewnych postaci w świecie przyszłości, jak w filmach. Po krótkim wprowadzeniu przypisał nam role hakera, osiłka, naukowca i specjalisty od matriałów wybuchowych (ten ostatni przypadł mi w udziale) i rzucił nas w wir walki z jakąś wredną korporacją.

Sesja nie trwała długo, bo nie mieliśmy zbyt wiele czasu przed ciszą nocną, nie miała jakiejś porywającej fabuły, a za mechanikę służyły nam nazwy profesji, jedna kostka i testy improwizowane przez Mistrza Gry. Nasze działania zakończyły się spektakularną porażką – ponieśliśmy śmierć w wybuchu bomby, którą nieumiejętnie próbował rozbroić haker (nie dopuszczając do niej mnie, czyli specjalisty od tych spraw). Poza niedosytem spowodowanym przez głupią w gruncie rzeczy śmierć, pozostałem z przeświadczeniem, że bawiłem się przy tym świetnie.



I tak z tymi erpegami właśnie jest – nie musisz mieć tuzina podręczników, zaplanowanej w każdym calu przygody, nie musisz znać (mieć!) mechaniki i super doświadczonego Mistrza Gry. Wystarczy chwila wolnego czasu, naprędce skrzyknięta grupa i chęć zagłębienia się w fantastyczny świat. To nic trudnego: nie wymaga przygotowań, nie wymaga wysiłku – a będziecie bawić się przy tym nie gorzej niż ekipy z dwudziestoletnim stażem.

Tymczasem sesja szesnasta wyewoluowała z epizodu, jaki planowałem rozegrać na drodze do zasadniczej przygody. Wyszedłem z założenia, że gracze już dość napsuli krwi pajęczemu kultowi i jego przywódcy powinni rozważyć usunięcie tej przeszkody. Wysłali więc grupę zbrojnych, do eliminacji graczy. To miała być szybka zasadzka, i prawdę mówiąc nie liczyłem się z jej konsekwencjami. Może ktoś z graczy by zginął, ale to byłaby kara za zlekceważenie przeciwnika i ogólną nonszalancję drużyny. Tymczasem to był chyba pierwszy moment, kiedy zacząłem orientować się, jak potężni są bohaterowie graczy.

Z rzeczy wartych wynotowania, mamy tutaj postać bohatera niezależnego, zabójcy, który stanowił największe zagrożenie dla graczy. Jednak całość rozigrała się w ten sposób, że nie miał on dogodnej sytuacji do ataku i dlatego salwował się ucieczką. Jak przyszłość pokaże, ta sama postać (półolbrzym o imieniu Sardy, zapamiętajcie to imię) jeszcze kilka razy wejdzie drużynie w drogę i... jeszcze kilka razy ucieknie z podkulonym ogonem, bo gracze okażą się zbyt silni.

Ale co w zasadzce poszło nie tak? Właściwie to chyba wina nieporozumienia. Gracze wzięli napastników za weteranów wracających z pamiętnej potyczki z sharanami i obawiali się tego, że mogą oni być zarażeni i za chwilę będą musieli walczyć z pająkami. No ale to nie pierwszy raz, gdy misterna intryga została zniweczona w efekcie zwykłego nieporozumienia i chwili pecha.

Sort:  

!tipuvote 0.5 hide