W1/2. Dagestan - kraj gór. Federalna Służba Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. Przesłuchanie nr 4. CZĘŚĆ 1/2
Tak na wstępie
Ja należałem do tych drugich. I pewnego dnia, gdy zawędrowałem do wioski Rutul umiejscowionej parę kilometrów od azerskiej granicy, natknąłem się na młodego chłopaka, po czym on naniósł na mapę wiele punktów, będących wedle niego takimi, które ze względu na historię lub estetyczne walory krajobrazu są warte uwagi. Jednym z tych miejsc było Gimry. Brzmiało znajomo, ale a nic nie mogłem sobie przypomnieć skąd, aczkolwiek przekonanie, że wcześniej tę nazwę już słyszałem, było twardsze niż beton. I niewiele czasu upłynęło, bo już parę chwil później plan uległ modyfikacji, a ja porzuciwszy swój dotychczasowy kierunek, udałem się w stronę trasy nr 119, by z niej następnie podróżować dalej aż do samego Gimry.
A było to tak...
Kiedy kładę się spać przykryty tylko warstwami śpiwora i gwieździstego nieba, często dostrzegam zmieniające się proporcję światła. Tamtej wrześniowej nocy uderzyło we mnie to, że noc zapadła tak nagle. Jakby zalewająca niebo pomarańczowa łuna zachodzącego słońca trwała tylko kilka minut, bo chwilę później jednym źródłem światła był tylko księżyc i lampy oświetlające opustoszałą drogą.
O poranku obudziły mnie krowy... Położyłem się spać na mostku, który leżał równolegle do drogi. Wydawał się nieuczęszczany już od dawien dawna. Koniec końców okazało się, że byłem w błędzie. Starszy człowiek pasący bydło uczęszczał tą drogą codziennie, prowadząc swoje podopieczne na pastwiska. Gleba była jałowa, widocznie deszcz w sezonie letnim pada tylko po drugiej stronie Kaukazu, więc wcale nie dziwiło mnie, że krowy były wychudzone. W końcu co mogły jeść? Kamienie?
Staruszek zagadując mnie budzącego się do życia, wypytywał a skąd to, a dlaczego tak daleko, następnie powiedział, że on mieszka tam za zakrętem. Dodał też, że mogłem zapukać to bym poszedł spać u niego. Gdyby mnie zaprosił? Może i tak by się stało. Sam jednak nigdy o nocleg nie proszę. Na pewno nie wtedy, gdy nie grozi mi niebezpieczeństwo. Wtedy w Dagestanie czułem się jeszcze bezpiecznie. W końcu jeszcze żyłem i prócz problemów z układem pokarmowym nie dolegało mi nic poważnego.
By łapać stopa, musiałem zmienić tylko ten mały mostek na ten większy. Nic prostszego. Po kamieniach na górę i hop - jestem. W tamtej części Dagestanu ruch był mały. Może paręnaście maszyn na godzinę ale zazwyczaj już pierwszy waditiel zjeżdżał na pobocze, by wpakować mnie i plecak do swojego samochodu. Nie pamiętam ile wtedy czekałem. Pewnie niedługo. Za to doskonale pamiętam kto mnie wtedy zabrał. I teraz cisza.... bo kierowcą był muzułmanin komunista. Sam tak siebie nazywał. Dla mnie było to swoiste preludium do "dalszej" Rosji, w której opowieści o świetlanych latach upadłego już komunizmu były nieodłącznym elementem podróżowania autostopem. Około półgodzinną psychiczną katorgę wynagradzał fakt, że ów wspomniany jegomość, podwiózł mnie aż do Bujnaska. A stamtąd czekało mnie tylko parę serpentyn w dół i w góry, by w końcu zobaczyć co takiego kryję się w Gimry.
Zaniepokojeni
Bujnask pominęłam. Swoją architekturą i ułożeniem ulic przypominało aż nazbyt Derbent. Tylko w wersji bez Morza Kaspijskiego i tego zabawnego zamku.
Było jeszcze wcześnie. Nie zwlekając, przedreptałem na drugi kraniec tego miasteczka. Do Gimry zostało mi wtedy gdzieś około 30 kilometrów. Gdy jednak wydawało mi się, że złapanie stopa na tak krótki dystans nie będzie trwał dłużej niż kilka minut, sprawy się pokomplikowały...
Łapałem stopa bez kartoniku, a gdy samochód już stał w bezruchu, to pytałem kierowców czy być może jadą w moim kierunku lub nawet docelowo tam gdzie ja (ta technika sprawdza głównie się wschodzie). Lecz wówczas jakby mój kciuk stracił swą moc. Przez chwile nawet przeszła mi myśl, że jestem gdzieś indziej, a nie w Dagestanie, bo przecież bez problemu w tych górzystych terenach radziłem sobie i z kilkunastu tonowymi osobnikami. Próbowałem dalej. Cały czas powtarzałem kierowcom, że chcę dostać się do Gimry, wszyscy odmawiali odpowiadając, że jest tam wojenna zona i innostrańców nie wpuszczają. Nie mogłem w to uwierzyć, a jeszcze bardziej uwierzyć nie chciałem. Wiele razy mówiono mi, że gdzieś nie dojadę, nie wejdę bądź coś podobnego. Przywykłem więc, że głosy tego typu doradców zwykle mają mało wspólnego z rzeczywistością. Z drugiej strony czułem jednak, że coś jest nie tak. Kierowcy gdy wymawiałem nazwę tej wioski, reagowali niechęcią i lękiem. Miałem wrażenie, że po tym jak wymawiałem to słowo Gimry, najchętniej odjechaliby z piskiem, by nikt nas czasem nie zauważył razem.
Kierowcy przyjeżdżali i odjeżdżali. Zacząłem iść w międzyczasie machając kciukiem w stronę nadjeżdżających aut. Powoli powątpiewając w to, że uda mi się tam dojechać autostopem. Pokonywałem kolejne kilometry. Im bliżej Gimry tym bardziej kierowcy zdawali się nie reagować na mój gest machania dłonią. Aż do pewnego momentu, gdy zatrzymał się nogajski handlarz arbuzów, który był tak samo nieuświadomiony jak ja. Wysadził mnie tuż przy.... blokpoście. Blokpost był solidnie obwarowany. Niewidoczny na pierwszy rzut oka, wyrastał za usypanej górki piasku. Na środku drogi stało dwóch soldatów, kontrolujących samochody poruszające z i do Gimry. Za nimi stało stanowisko ogniowe wraz żołnierzem trzymającym wycelowany we mnie maszynowy karabin PK. Nie zdążyłem podejść, a już padło: Ostanovitsie!
-Dokąd to się wybierasz?
-Ja? -rozejrzałem sie dookoła upewniając się, że to właśnie do mnie było skierowane to pytanie - Chciałem do Gimry.
-Najpierw pójdziesz porozmawiać z komendantem.
Zaprowadził mnie wprost do betonowego bunkru. Do środka wchodziło przechodząc przez trzy pary stalowych krat. Pomiędzy nimi musiałem zostawić plecak. Trafiłem w miejsce przypominającym jakąś dziwną przechodzeniówke. Musiałem zaczekać aż dowódca blokpostu zadecyduje co ze mną zrobić. Po godzinnym oczekiwaniu dostałem kubek paskudnej herbaty (widoczny na zdjęciu) wraz z informacją, że przyjedzie po mnie policja aby zabrać mnie na posterunek, w celu przesłuchania.
Pod bunkier podjechał stary lekko pordzewiały UAZ. Usłyszałem tylko charakterystyczny odgłos zamykających się drzwi. Parę minut później siedziałem z tyłu na niewygodnych metalowych siedzeniach. Nie widziałem dokąd jadę. Z policjantami o kaukaskich rysach twarzy zamieniłem tylko parę słów. Przez resztę drogi rozmawiali między sobą w niezrozumiałym dla mnie języku.
Całą drogą spędziłem z wlepionym wzrokiem na zmieniający się widok za oknem. Nieskazitelne piękno nie pozwalało mi oderwać wzroku. Nieważne, że siedziałem w policyjnym UAZ-ie. Nieważne, że czeka mnie kolejne bo już czwarte bezcelowe przesłuchanie. Liczył się tylko smak tej chwili, gdy spoglądałem na błękitną tafle wody otoczoną przez piaskowo brunatne góry. Jednak i to w końcu musiało się skończyć, bo po tak szybkim uniesieniu nastąpił też równie szybki upadek... wprost na ziemię.
już się nie mogę doczekać następnej częsci...
Jedziesz do Dagestanu, regionu który od lat boryka się z islamską rebelią, ba do regionu gdzie działa wijalat państwa islamskiego. FSB na każdego tam patrzy spode łba, także nie ma co się dziwić. Może i niepotrzebne, ale podejrzewam, że FSB woli "chuchać na zimne". Btw. FSB jeszcze kilka lat temu - okolice 2015 r. - celowo masowo wydawała paszporty młodym mężczyznom z Daegastanu - podczas gdy kilka lat wcześniej uzyskanie przez nich paszportu było niemal niemożliwe. Potem ci goście przyłączali się do IS w Syrii i Iraku. Ot, taka ciekawostka, tak FSB postanowiło pozbyć się salafickiego elementu z Dagestanu.
I w późniejszych latach wielu z nich powróciło jakimiś kanałami do Dagestanu.
To było pierwsze przesłuchanie przez FSB i jedyne, ktore doświadczyłem w Rosji. Wcześniej miałem styczność jedynie z Policja.
Tak, ale w większości trafili do wiezień, w zasadzie zaraz po powrocie. Nie było to zbyt trudne, bo przecież FSB wiedziała komu wydano paszport. Jest na ten temat dobry artykuł Reutersa.
https://www.reuters.com/investigates/special-report/russia-militants/