Pierwszy spacer
Początek całej historii tutaj, wydaje mi się jednak, że można spokojnie czytać także bez konteksu.
Sobotni poranek, w Parku Manitiusa, zdawał się płynąć typowo leniwym torem. Większość mieszkańców miasta wciąż jeszcze odsypiała dobiegający finuszu tydzień, a nieliczni "szczęśliwi" posiadacze czworonogów ospale snuli się ze swoimi pupilami po alejkach. Nikły ruch samochodowy z pobliskiego ronda praktycznie nie docierał do wnętrza zielonej wyspy. Warunki zdawały się sprzyjać śpiewom ptaków i skokom wiewiórek, niestety tego dnia nie było im dane z nich korzystać. Podobnie jak pojedynczej parze zakochanych nastolatków, próbujących dość niezdarnie, acz bardzo usilnie poznać się bliżej na parkowej ławce. Wszelkie bowiem stworzenie poczęło czym prędzej umykać z parku, gdy tylko u początku głównej alei pojawiła się - poprzedzona już wcześniej narastąjącym wyciem (bo płaczem nie można by tego nazwać) - drużyna trzech niezwykłych osobników, jednego dziecka i psa.
Prezentowali się oni dość nieporadnie, a miny ich oraz dziesiątki nieskładnych gestów dobitnie podkreślały, że zaprawdę nie mają oni pojęcia, co czynią.
Na czele pochodu szarpał, co sił w łapach, Farfocel, ciągnąc za sobą chudego, wymizerniałego konusa w znoszonej zamszowej marynarce. Osobnik ten na przemian to krzyczał, to klął na zwierzaka. Jednocześnie próbował nie zaplątać się w łączącą ich smycz, zbadać sytuację za swoimi plecami - skąd dochodziło nieustające wycie - i w miarę możliwości pozostać na głównej alei. Farfocel miał to wszystko, rzecz jasna, głęboko w swoim wiejskoburkowym poważaniu i biegał nieprzerwanie z lewej na prawą. Od ławki do latarni, od latarni do śmietnika, byleby do przodu, byleby możliwie nie na wprost. Byleby między jak największą ilością rozsianych po parku psich odchodów. Zdawał się mieć jeden cel - zaplątać ten przeklęty sznurek o cokolwiek. Splątać go tak, aby do trzymającego drugi koniec fajtłapy wreszcie dotarło - że jeśli zamierza tym kawałkiem linki uprzykrzyć komuś życia, to chyba tylko sobie samemu. On - Farfocel - jest ponad to, i jak każdy wizjoner będzie uparcie parł ku swej wielkiej przygodzie, nawet jeżeli jest to tylko (badź aż - to już zależy od hierarchi wartości) wyschnięta w słońcu kupa lub ledwie ostały po niej fetor.
Za tą skoczną awangardą podążała reszta grupy. Ogromny, wbity w garnitur mężczyzna o słowiańskich rysach pchał i bujał, zaciskając usta, dziecięcy wózek z drącym się w niebogłosy niemowlęciem w środku. Dookoła nich zaś skał drugi z grzechotką i misiem w dłoniach. Wymachiwał nimi nieustającą nad gondolą próbująć zainteresować bachora, którymkolwiek z posiadanych artefaktów. Gdyby nie rachityczność tych ruchów można by oczekiwać, że jego działania przyniosą choć tak drobny skutek, jak minuta ciszy. Jednak pozbawiona wszelkiej nadziei twarz Starego jasno wskazywała, że stracił złudzenia, co do możliwych efektów tej pracy już bardzo, bardzo dawno temu. Obecnie, po gniewie, negacji i depresji doszedł do fazy czwartej - pełnej otępienia akceptacji. Nie miało już dla niego najmniejszej różnicy czy próbuje grzechotać misiem, czy może tańczyć grzechotką, po prostu powtarzał swoje czynności z martwym automatyzmem.
− Może się zamienimy. - burknął dryblas.
− Co chcesz? - odkrzyknął wściekle Stary i dla odmiany spróbował zrobić zabawny grymas w stronę Eudoksji, która jednak pozostała niewzruszona na tę nędzną próbę.
− Pytałem czy chcesz się zmienić! - Sumienie wydarł się tubalnie, co akurat spotkało się z pewnym zainteresowaniem ze strony dziecka. Na moment zamarło ono z niedokończonym rykiem na ustach (a wraz nią zamarli obaj pchający - oszołomieni spadającą znikąd chwilą spokoju). Eudoksja tymczasem spojrzała uważnie na sumienie, zwinęła usta w podkówkę i powróciła do przerwanego płaczu ze zdwojoną siłą. Ponownie wpychająć świat w ramiona obłędu.
Stary prychnął, spojrzał na wielkoluda i rzucił twardo:
− Żadnej odmianki. Chciałeś, to pchaj ten wózek, teraz. Judaszu!
− Judasza, a co ja niby zrobiłem?
− Jeszcze się pytasz? A kto tak skwapliwie potakiwał? "Ależ oczywiście, no pewnie, Kochanie, tyle siedziesz z dzieckiem, tak fryzjer na pewno Ci się przyda, no jasne, odpocznij sobie, dam sobie radę, zasługujesz na chwilę dla siebie" - przedrzeźniał Sumienie nie przestając machać misiem nad wózkiem. - To teraz pchaj Wazeliniarzu! Z resztą tamten nielepszy! - wskazał na szarpiący się z Farfoclem Rozum, który stojąc na jednej nodze usilnie łapał równowagę, próbując nie wypuścić smyczy z ręki, a drugą uzbrojoną w patyk czyścił podeszwę adidasa z parkowej miny. - Nic nie powiedział! Ani słowa! Pięć lat filozofii, a ten durak nie potrafi znaleźć jednego, żałosnego argumentu za patriarchatem! I pytasz potem takiego, gdzieś ty był? Czegoś milczał? A on do mnie, że akurat "szukał bezzałożeniowej perspektywy rozpoznawanie sfery zjawiania się bytu"! No to sobie teraz znalazł jakiś byt. Pod własnymi nogami. Już mu Farfocel pomoże się z tym zapoznać. Może nawet z całą sferą zjawiania się. - tu spojrzał kpiąco na stojący pod rozłożystym dębem dystrybutor torebek do psiej toalety.
Szliby tak pewnie jeszcze dłuższy moment, znieczuleni ciągłym hałasem na wszelkie bodźce, na przemian to wznosząc błagalne spojrzeniu ku niebu i opuszczając je na wózek, gdyby Rozum nie doszedł w końcu do wniosku, że stanowczo nie potrafi wykonywać dwóch zadań na raz. Zaakceptował więc na chwilę nowy dodatek na swoim obuwiu. Twardo stanął na dwóch nogach - akurat prosto w kolejnym zjawionym się bycie. Zaparł się ile sił starczyło i szarpnął smyczą tak, że Farfocel koziołkując przez plecy wylądował u jego stóp (które też zaraz począł intensywnie wachąć, gdyż nieoczekiwanie nabrały one dla niego nowych, ukrytych przez zwykłym śmiertelnikiem treści. Zwłaszcza prawa.) Korzystając z chwili możliwie pozbawionej szarpnięć konus przywiązał psa do najbliższej ławki i sam siadł na niej rozglądając się za nowym patykiem. Poprzedni bowiem był lekko niezdatny do działania.
− W sumie, co za różnica? - pomyślał Stary i przysiadł na drugim końcu deski, tak aby znaleźć się z wiatrem i możliwie daleko od rozumowego buta.
Gestem najlepszego gospodarza wskazał też, zaraz, resztę wolnego miejsca Sumieniu.
− Tu będzię ci najlepiej. Zmieścisz się jakoś - rzucił przymilnie.
Olbrzym spojrzał uważnie na samozwańczego gospodarza ławeczki, potem jeszcze poważniej na Rozum, który z wystawionym językiem i powagą godną operacji na otwartym sercu wodził drewnianym skalpelem po gumowych rowkach podeszwy. Wciągnął głośno powietrze przez nos, po czym skrzywił twarz w grymasie i mląc niezrozumiałem słowa w ustach wypuścił głośno powietrze.
− A dziękuję, postoję, Pokusa sobie siądzie, panie mają pierwszeństwo - rzucił z przesłodkim uśmiechem. - Ale, ale... gdzie się ten babsztyl zapodział?! Panowie... - zwiększone poziom wycia dochodzący z wózka kazał mu natychmiast dodać - ...i Pani, zgubiliśmy Pokusę?!
− Została na Swobodzie - rzucił krótko rozum, patrząc uważnie, czy aby patyk wciąż jeszcze jest zdatny do użytku.
− Jak została? Tam przy tym Centrum Rodziny czy coś? Co się tak podochociła i wrzeszczała przed drzwiami? - tu spojrzał uważanie na Starego - Znowu chcesz wyłudzić jakieś pieniądze na to biedne dziecko? Socjalisto z Bożej łaski. - skierował na niego oskarżycielsko palec.
Stary z Rozumem poaptrzyli na siebie z ledwo skrywaną litością dla prymitywnych oskarżeń, po czym ten pierwszy chrząknął, podniósł uroczyście dwa palce do przysięgi. Zwrócił twarz w stronę oczekującego we wzburzeniu dryblasa i wyrecytował z najniewinniejszą na świecie miną:
− Sumienie, mój drogi. Zapewniam cię i daję słowo honoru, że nawet przez myśl mi nie przeszło - ten tu chirurg szewski świadkiem - aby cokolwiek od nich brać. Przysięgam, ja nawet, wręcz przeciwnie, ja bym ich jeszcze obdarował! - tu trochę się zagolopował, bo Rozum nie wytrzymał i parsknął śmiechem, po czym pod badawczym wzrokiem przeczuwającego oszustwo olbrzyma szybko powrócił do pracy nad podeszwą.
Zrobił to o tyle szybko i bezmyślnie, że zamiast czyścić kolejne wgłębienie w gumie, począł rozsmarowywać tkwiącą na czubku patyka zdobycz po całkiem czystej dotąd powierzchni. Dryblas, widząc tak paniczny pośpiech począł przyglądać się Rozumowi tym uważniej, przez co bezczelny śmieszek nawet widząć co wyrabia, nie odważył się przestać i paćkał teraz zawzięcie coraz to większe kawałki podeszwy, pogwizdując, niby to, sobie beztrosko. Podobnie Stary czując, że padło kilka słów za dużo i zaraz także może zostać poddany wnikliwej obserwacji, szybko przerzucił całą swoją uwagę na wrzeszczącą Eudoksję sprawiając wrażenie, że machanie misiem i robienie słodkich min, to jedna jedyna rzecz warta obecnie czyjejkolwiek uwagi.
− Gdzie jest Pokusa, co wy do ... co wy knujecie? Diabły jedne. Gadać zaraz, bo jak przywalę jednemu z drugim!
− Pamiętasz ten duży szyld na budynku, co Pokusa tam pod nim skakała, jakby trampolinę w chodnik wmurowali? - zaczął ostrożnie Stary.
− No jakieś firmie podnajmują. Remonty, montaż drzwi czy okien, coś tam wisiało. - mgliście kojarzył olbrzym.
− Prawie, prawie. - delikatnie naprowadzał Stary.- W zasadzie tylko okna. A tak w szczególe to jedno. Już zamontowane. - kontynuował ostrożnie i po angielsku odsuwał się na możliwie daleko od pozostałych.
− I wtedy Pokusa wyszła z taką roboczą propozycją... - próbował wtrącić się Rozum, ale Stary zgromił go wzrokiem, czym prędzej więc wrócił do przerwanej na moment pracy.
− Oj, bo wiesz, ty tak od razu poważnie wszystko traktujesz... a tu sam rozumiesz, słońce praży, piwo by się w cieniu wypiło, a człowiek musi maszerować, ta się drze... Nic permanentnego. Na godzinę by się człowiek wyrwał, do półtorej. To by się potem odkręciło.
− Okno, okno - mamrotał Sumienie, aż wreszcie właściwy związek frazeologiczny dotarł na miejsce - Okno ży... O żesz Wy! Żartownisie ich mać! No teraz to sobie potańczymy! - począł krzyczeć, puszczając wózek i podwijając rękawy koszuli. I byłby pewnie przeszedł niezwłocznie od słów do czynów, gdy nagle stał się cud.
Z braku napędu bująca się gondola zastygła, a Eudoksja przestała płakać!
Skączacy Stary zamarł. Sumienie zastygł. Nawet Farfocel przestał na chwilę kopać coś, co najpewniej miały być piwnicą małego domku, tudzież dołem na zwłoki dwóch niedoszłych ofiar Sumienia. Stał się cud i wszyscy wobec niego oniemieli. Można by rzec, że cały świat zatrzymał się i czekał w napięciu. Jednak byłaby to drobna przesada - Rozum, jak to wynikało z jego natury, skupiony na jednym zadaniu, zapomniał całkiem o otoczeniu i ciągle jeszcze z największą uwagą rozsmarowywał patykiem psie odchody po ostatniej wolnej krawędzi swojego buta.
− Co robimy? - wyszeptał Stary - Chyba nie chcesz jej teraz zdenerwować? - dodał patrząc na wielkie bicepsy Sumienia rysujące się pod naciągniętymi rękawami koszuli.
− Nie wiem. Śpi?
− No jakby, zaczęła mrużyć oczy, ale wolę unikać kontaktu wzrokowego. - szeptał dalej ojciec, cofając się w zwolnionym tempie poza zasięg wzroku Eudoksji. - Niech nikt się nie waży drgnąć - dodał głośniej, gdy uznał, że jest już w bezpiecznej odległości. - Ty też weź przestań autystyku jeden! - trącił ręką Rozum, dając mu przy tym do zrozumienia, że aktualnie wykonywane działanie, niespecjalnie licuje z jego imieniem.
Sumienie wykazując się straceńczą odwagą i zbierając sporą ilośc nienawiści w oczach pozostałych, najciszej jak mógł, przesunął wózek kilka kroków w bok, do cienia. Zakrył gondolę moskitierą, zaciągnął hamulec przy kołach i lekko niczym baltenica wrócił do zastygłych przy ławce kompanów. Straceńcza odwaga nie pozostała, oczywiście, niedoceniona. Wszyscy teraz wpatrywali się w niego z twarzami pełnymi podziwu. Podbudowany tym olbrzym, stanął przed ławką w rozkroku, podparł się pod boki i zaczął twardo:
− No to skoro już wyjaśniliśmy sobie, kto tu dowodzi...
Trzy sporo garści piachu, wyrzucone tylnymi łapami Farfocla, wylądowały na twarzy, klatce piersiowej i nogach samozwańczego samca alfa - pies nawyraźniej postanowił szybko pokazać, co jego anarchistyczna natura sądzi o podporządkowaniu się i wrócił do pracy w wykopie. Wybiło to, ciut, dryblasa z rytmu, jednak wciąż zadziwieni Stary z Rozumem, nawet tego nie dostrzegli. Widzieli za to wyraźnie, że rękąwy Sumienia są wciąż podciągnięte, mięśnie próbują rozedrzeć napięty do granic możliwości materiał,a park jest zupełnie pusty i znikąd nie można spodziewać się pomocy. Gigant westchął z rezygnacją, odsunął się dwa kroki w bok, poza zasięg wyrzutu kopacza, otrzepał się i spojrzał badawczo na Starego.
− Fajki masz? - rzucił zaskakująco spokojnie.
− Nie, no co Ty. Dziecko, nikotyna, bierne palenie. Rzuciłem.
Płaski ostrzegawczy przypomniał ściemniaczowi, z kim rozmawia.
− Nie kłam mnie tutaj! - wkurzył się wielkolud. - Wyciągaj, ale już. Staniemy tam, pod wiatr. - wskazał ręką.
− Nie, no jasne, zapomniałem, rzeczywiście gdzieś mi się jeszce jakaś paczka zaplątała. - Stary skwapliwie wyciągnął z kieszeni tekturowe pudełko. - O i ogień nawet jest w środku! - zdziwił się niepomiernie, czym prędzej zajmując wskazane miejsce i łapczywie przypalając ćmika. - A Ty palisz? Zawsze byłeś przeciwko, z tego co pamiętam...
Sumienie, nic mówiąc stanął, wyciągnął sobie szluga z tkwiącej w dłoni Starego paczuszki, przypalił i zaciągnął się głęboko. Wypuścił dym z płuc, wskazał na wózek, po czym dodał:
− Dzisiaj masz dyspensę. TYL-KO DZI-SIAj. Na pierwszy spacer. No i żeby cię nie kusiło. - wyciągnął tkwiące w dłoni Starego pudełko i już zamierzał rzucić nim do pobliskiego kosza, jednak powstrzymał się. Schował opakowanie do kieszeni i szepnął sam do siebie - Tak w razie wu, jakby co...
− A ty wracaj! - rzucił do Rozumu, który najwyraźniej też chciał się przyłączyć. - Albo nie stań tam, pod wiatr do nas. I wyczyść w końcu tego buta! Dwie lewe ręce. Szkoda gadać.
Sumienie dopalił resztę papierosa. Gzecznie acz stanowczo wyłuskał Staremu jego, jeszcze wcale niewypalony fajek z dłoni. Nie bacząc na protesty właściciela zgasił oba o ziemię i wyrzucił niedopałki do śmietnika.
− Chodź - klepnął kompana przyjacielsko w ramię. - Pójdziemy podoceniać ciszę. Coś mi mówi, że przez jakiś czas będzie to bardzo deficytowy towar.
Godzinę później, cała drużyna wracała do domu. Milczacy skupieni, stawiali kroki z powagą godną defilady i ostrożnością kładącego się na szkle fakira. Przodem Stary, dumny jak paw, pchał wózek ze śpiącą Eudoksją. Za nimi, na krótkiej smyczy Farfocel uczył się maszerować przy nodze Sumienia, a Rozum podtykał psu, co kilka kroków, przed pysk chrupkę, tak aby zwierzak miał możliwie małe szanse skupić się na czymkolwiek innym.
Kiedy przechodzili Swobodą, siedząca na schodach wejściowych Pokusa podniosła na nich na chwilę wzrok, jednak jedyne, co dostrzegła, to przemykający tuż przed oczyma ogromny niczym wieża, wyciągnięty pionowo, środkowy palec Sumienia.
− A takiego wała. - parsknęła, gdy skryta za wielkim fakiem defilada przeszła dalej. - Metr na zero osiem. Poczekamy kilka lat, może kilkanaście, jak mu zacznie pyskować. To oni wszyscy, jak jeden mąż, jeszcze pomogą mi ją tu wpychać.
Cześć!
Witaj na tagu #pl-emocjonalnie. Cieszę się, że dołączasz do emocjonalnej strony Steema. Mam nadzieję, że zostaniesz tu na dłużej.
Autorzy postów na naszym emocjonalnym tagu są nagradzani głosem noisy, diosbot oraz planter.
@nieidealna.mama
Congratulations @doabit! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
You can view your badges on your Steem Board and compare to others on the Steem Ranking
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP
Vote for @Steemitboard as a witness to get one more award and increased upvotes!
Twój post został podbity głosem @sp-group-up oraz głosami osób podpiętych pod nasz "TRIAL" o łącznej mocy ~0.20$. Lista osób z naszego triala oraz wszystkie podbite przez nas posty są publikowane we wtorkowych raportach z działalności grupy. Zasady otrzymywania głosu z triala @sp-group-up znajdują się tutaj, w zakładce PROJEKTY
Chcesz nas bliżej poznać? Porozmawiać? A może chcesz do nas dołączyć? Zapraszamy na nasz czat: https://discord.gg/rcvWrAD
@wadera