O skażeniu obecném języka polskiego w prasie: Zamiast Przedmowy
Ciekawe, i to może nietylko dla autora, są dzieje niniejszéj pracy czyli raczéj historya usiłowań, ażeby ją na świat wydać. Dokonana z niemałym mozołem z materyałów gromadzonych w ciągu lat kilku, doznała ona tu i owdzie pochwał, nawet drukiem głoszonych, ale nakładcy znaleść nie mogła... Może jedni uważali przedmiot téj książeczki za niepraktyczny, skoro dziś można ciągnąć znaczne zyski nawet z wydawnictw w języku zepsutym; inni może zasłaniali się przysłowiem ewangieliczném o źdźble i belce; prawdopodobnie byli i tacy, którym rzecz wydała się drażliwą; jeden zaś zastępca redaktora jednego z miesięczników raczył nawet zawyrokować, że „rzecz ta nikogo zająć nie może”. Autor nie sądzi, ażeby już tak źle było i ma nadzieję, że jego praca, chociaż niedokładna, przyjętą będzie z takiém zajęciem i zamiłowaniem, z jakiém sam do niej przystępował. Wspomnę jeszcze i o poważném ciele naukowém, od którego dużo, chociaż dotychczas napróżno, oczekiwaliśmy wszyscy w sprawie języka krajowego i pisowni. Słysząc tyle o chwalebnych rzekomo dążnościach téj korporacyi pod tym względem, przesiałem jéj niniejszy rękopism i spotkał go ten zaszczyt, że został przyjęty i do druku przeznaczony. Ale nieszczęście mieć chciało, że panem losu niniejszéj książeczki został ten właśnie, którego poglądy na dyalekt szlązki znalazły w niniejszéj pracy odparcie... Inde irae, a następstwem było wycofanie się wysokiego grona naukowego z powziętego raz postanowienia pod pozorem, że praca niniejsza, obszernym wstępem teoretycznym opatrzona i naukowo usystematyzowana, jest przedrukiem z Gazety Polskiej, w któréj drukowałem „Skorowidz błędów”, złożony z samego tylko wykazu błędów bieżących, w danym tygodniu lub miesiącu napotykanych. Nie ukrywałem tego, i ów Skorowidz wymieniam w dodatku do niniejszéj pracy; być nawet bardzo może, że w niniejszej książeczce trafiają się przykłady, które znajdują się i w Skorowidzu; ale czy dla tego można ją nazwać przedrukiem z Gazety, w któréj nie było nigdy ani pierwszych trzech rozdziałów, ani naukowego ugrupowania i opracowania reszty?
Według téj logiki, jeżeli ktoś np. zamieścił w gazecie kilka cyfr statystycznych o ilości małżeństw albo parę szczegółów biograficznych o Janie Kochanowskim, to już późniejsza jego książka o statystyce małżeństw lub biografia Kochanowskiego będą tylko „przedrukami” z gazety? Habent sua fata libelli...
Przytoczyłem tu cząstkę owych dziejów dla usprawiedliwienia się z opóźnienia druku: było ono winą nie moją, tém bardziéj, że upłynęło około dwu lat, póki odebrałem rękopism od członków wysokiego ciała naukowego. Zresztą mniemam, że rzecz zawsze jest jeszcze na dobie, a przykłady, nawet z przed lat kilku, dziś jeszcze są pouczające.
Nakoniec, co się tyczy wstępu teoretycznego (pierwszych trzech rozdziałów), czuję dobrze, że poruszam tam wiele kwestyi dość pobieżnie, a inne może opracowałem niezadawalniająco; ale sądzę, że pierwsze będzie mi wybaczone ze względu na zakres dziełka, a drugie - z uwagi, że o ile wiem, nikt jeszcze nie pisał o tym przedmiocie, ani po polsku, ani w innym żadnym języku.
Pisałem w Płocku w sierpniu 1880 r.
O SKAŻENIU OBECNÉM JĘZYKA POLSKIEGO W PRASIE
OPRACOWAŁ: Ludomir Szczerbowicz-Wieczór
PŁOCK
Nakładem Izydora Wassermana księgarza
1881
Tekst w domenie publicznej.