Znachor, czyli jak wiernie oddać ekranizację powieści

in #polish6 years ago (edited)

Tadeusz Dołęga-Mostowicz był człowiekiem niezwykłym. Jego życie było nie mniej interesujące od niego samego. Urodzil się w inteligenckiej rodzinie, parał się z wojskiem, był dziennikarzem, felietonistą i pisarzem. Znany najbardziej z Kariery Nikodema Dyzmy.
Ale nie o tej książce. Ani filmie. Ani serialu.

Polecam włączyć utwór
Dzisiaj chce snuć opowieść o książce, w której się zakochałam od pierwszych stron, później zobaczyłam również doskonały film. Za każdy razem, gdy przywołuję film, czy książkę, wracając do cytatów, czy seansu, przeżywam na nowo każdy jego fragment. Zawsze mam ciarki przy wspaniałej muzyce Piotra Marczewskiego, głównego motywu przewodniego filmu.

62A29486-8B19-4CA0-A114-8680230BC99C.jpeg

Autor przenosi wątki biograficzne do powieści, takie jak pobicie i utrata pamięci, choć u głównego bohatera trwała ona zdecydowanie dłużej, aniżeli u Dołęgi-Mostowicza. Jest również ogromnie autentyczny w każdej opisywanej przezeń sytuacji. Doskonale zna ówczesne realia i wartko się po nich porusza, przenosząc czytelnika w ówczesny, piękny, lecz trudny świat przedwojennej Rzeczypospolitej.

Reżyserią filmową zajął się Jędzy Hoffmann w 1981 roku, w głównej roli obsadzając niezwykłego Jerzego Bińczyckiego, który nie tyle co gra doskonale, on jest Kosibą vel Wilczurem.

Zatem przenieśmy się najpierw do Warszawy, gdzie poznajemy profesora kardiochirurgi, doskonałego specjalistę znanego w całej Europie. Jest on szczęśliwy w swojej pracy, ma żonę i córkę. Ogromnie je obie kocha, co dodaje mu skrzydeł, a wcześniej siły, aby mógł osiągnąć tak wiele. Lecz ten piękny obraz momentalnie runie ze ściany, roztrzaskując się całym. Profesora Wilczura opuszcza żona, która zakochuje się w innym mężczyźnie, gdyż nie może znieść bycia w jego cieniu. Zabiera również córkę. Rafał Wilczur jest zdruzgotany, bowiem to dla niej wszystko robił, aby była szczęśliwa. Rzuca się wiec w tętniące życiem nocne zakamarki przedwojennej Warszawy. Poznaje tam pewnego człowieka, z którym spędza czas, odwiedzajac różne speluny i lokale spod czarnej gwiazdy. I tak, prowadząc trudne, choc inteligentne rozmowy, pewnego wieczoru, wracając z jednego z takich miejsc, wsiada do powozu, aby chwile później zostać pobitym do ciężkiej nieprzytomności, wyrzuconym i obudzić się zupełnie innym człowiekiem.
Równocześnie historia toczy się wokół jego córki, Marii Jolanty Wilczur.

Co zrobił Hoffmann dobrego dla polskiego kina, to z pewnością fakt, ze czytał najpierw powieści, a później zabierał się za kręcenie filmu. Zawsze potrafił dobrać świetnych aktorów do swoich ról - Anna Dymna, która promienieje, Artur Barciś, Tomasz Stockinger w roli hrabiowskiego amanta, Bernard Ładysz doskonale grający poczciwego, prostego kresowskiego młynarza.
Kilka wątków, jak chociażby przyjazd profesora vel znachora z panną sklepikarką, które ważne dla całości, lub tez plany dotyczące zamążpójścia zostały pominięte, lecz film nie stracił na wiarygodności.

02EE191E-3A51-45DA-88DB-70C24AFD02C4.jpeg

Co do mnie przemawia najbardziej, to wzruszenie, które trzyma mnie od początku aż do końca opowieści. Siła, dobro, pewna mistyka, które dodane do ogromu melancholii połowy lat dwudziestych w Polsce, które wydają się tam nie kolorowe jak z obrazów Art Deco, lecz zwyczajne, szare, z masą różnorodności ludzkiej natury i kultury - pewien mezalians, a zarazem świetnie zestawienie prostego ludu z wielkim państwem zostało opisane w tej właśnie rzeczywistości, by około sześćdziesiąt lat później przybrać nowy, lecz wiernie oddziałujący koloryt.

Znachor niesie w sobie głębię prawdziwości życia, jego odcieni, mistyki co do siły wyższej, pewien optymizm do lepszego jutra, a co najważniejsze jest to piękne dzieło. Mówiąc dzieło, mam na myśli połączenie powieści i filmu, które razem oddają nowy wymiar przeżyć odbiorcy. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy widziałam już obraz kinowy, książkę przeczytałam cztery razy, za kazdym razem wracając do całości, lub fragmentów (mam ją na iPhonie, mam w niej ulubione zakładki), jest doskonałą skarbnicą cytatów, które wspaniale oddają wierność i prawdziwość, gdy się jest w zgodzie ze sobą. Cała historia prowadzona jest bez zbednego moralizatorstwa, bez rozleglych opisow, za to celując w punkt przemyśleń i emocji postaci.
Najciekawszym zabiegiem jest opis zakończenia, które w książce jest przedstawione inaczej, co nadaje zgoła inny rytm narracyjny w opozycji do filmu.

Jerzy Bińczycki był stworzony do tej roli, aby wcielić się w postawnego chirurga/znachora, oddając mu jak najwiecej z siebie samego, smutnego, prawdziwie zagubionego człowieka, lecz nie zagubionego w sobie samym. Zagrać tak trudną rolę, tak doskonale oddając cały trud, wszystkie przeżycia, przemyślenia, panu Jerzemu należał się co najmniej Oscar. Chapeu bas.
Polecam Wam serdecznie wieczór z książką, seans filmowy. Czekam również na Wasze przemyślenia.
Szkice powstały pod wpływem filmu z dzisiejszego seansu.
A tutaj link do zdjec fototeki ➡️

Polacy nie gęsi, swoją kulturę mają. Choć niestety rzadko z niej korzystają.

Tekst powstał w ramach tematów tygodnia No. 3.

Sort:  

Dołęga-Mostowicz był najlepiej zarabiającym pisarzem dwudziestolecia międzywojennego i żył na wysokim poziomie uzyskując dochody wyłącznie z pisania. Jego miesięczne honoraria były nawet ośmiokrotnie wyższe od kwoty, którą pobierał ówczesny premier.
Dlaczego o tym piszę? A dlatego, że dziś autorzy bestsellerów, najlepiej zarabiający pisarze często tworzą osobliwe gnioty, które wsparte odpowiednio dobraną strategią marketingową sobie przez jakiś czas są na sprzedażowym topie.

A co oferował i nadal oferuje Dołęga-Mostowicz? Świetne fabuły (niesłychnie filmowe, budzące zainteresowanie Hollywoodu), galerię barwnych postaci, plastyczny obraz ówczesnego świata, bodźce do refleksji i emocje - jeżeli opisał osobę, zdarzenie, to tak, że czytelnik nie może pozostać na ten opis obojętny.

W punkt, moja droga!

Książki nie czytałam ale film uwielbiam!!! Oglądałam setki razy! Końcowa scena podczas rozprawy sądowej doprowadza mnie zawsze do powodzi łez! „Córeczko, córeczko moja...”. Zresztą cały film jest piękny nie wspominając o muzyce.

P.S. Szkice są fenomenalne!

Serdecznie dziękuje! Ja również uwielbiam końcową scenę filmu, chociaż uronię łezkę i na innych momentach, jak choćby Znachor trzymający na rękach Witalisa. Od tego momentu przepadam kompletnie, ten gest, to ojcowskie ciepło i ta skromność. Naprawdę polecam książkę, nie zawiedziesz się. Wręcz przeciwnie.

Mam duży sentyment do ekranizacji "Znachor" z 1937 roku.

A ja do końca dotrwać nie mogę, niestety. Zawsze w połowie przerywam, brakuje mi Binczyckiego.

Muszę sięgnąć zatem po książkę. Bo film znam i baaaardzo lubię. I w zasadzie cała moja rodzina i wielu znajomych cenią go niezwykle. To rzeczywiście istne arcydzieło.