Mój komentarz do wywiadu dr Jacka Bartosiaka w radiu WNET
Jakiś czas temu w radiu pojawił się wywiad z jednym z najlepszych polskich geopolityków - dr Jackiem Bartosiakiem. Generalnie nie mówił nic nowego, przynajmniej dla mnie, bo większość z tych rzeczy słyszałem z jego wywiadów, dużo godzinnych wykładów oraz przeczytałem większość książki "Pacyfik i Eurazja. O wojnie". Czytam ją już ze 2 lata planuję ją skończyć, jak przeczytam kilka tomów "Legend of the Galactic Heroes" (polecam, świetna książka dla miłośników historii, kosmosu i gier w stylu "Stellaris" albo "StarCraft", generalnie takie "Japońskie Star Wars", ale zrobione na poważnie a nie dla dzieci i zabawy). Na swoją obronę dodam, że książkę ciężko się czyta. Nie dość, że trzeba się skupić i ogarniać temat nieco lepiej niż ja, to jest to pierwsza książka jego autorstwa, a co za tym idzie, nie została zbyt dobrze napisana.
Siłą rzeczy słyszałem już o większości z tych wątków, ale Wy (a przynajmniej część z Was) nie, więc jeśli czujecie się zachęceni, to zapraszam do mojego komentarza. Zastrzegam jedynie, że moja wiedza nt. geopolityki jest dość miałka, więc nie spodziewajcie się fachowego omówienia lub wyjątkowej analizy. Po prostu rozumiem co mówi Jacek Bartosiak, a dla wielu obywateli, by nie powiedzieć większości, to zbyt skomplikowane tematy. Ot takie moje amatorskie wyjaśnienie i rozjaśnienie pewnych rzeczy.
Zacznę od tego, że zwycięstwo w ewentualnej wojnie jest wybitnie ważne dla USA. Nikt nie lubi spadać w rankingu i każdy dąży do polepszenia swojej pozycji, a przynajmniej utrzymaniu stabilnego statusu quo. Chińczycy stoją przed historyczną szansą zdetronizowania dotychczasowego hegemona i kreatora obecnego ładu światowego. Amerykańskie elity przespały moment, w którym mogły zdławić Chińczyków i teraz zachowują się bardzo agresywnie, co widać po postawie Donalda Trumpa i Mike'a Pompeo, sekretarza stanu od 2018 (taki odpowiednik polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych). Są aroganccy, ostro atakują Chiński rząd i obdzierają ich ze wszelkiej godności. Nie żebym się z tym nie zgadzał, nie popieram w wielu aspektach Amerykańskiej polityki i nie do końca podoba mi się ich perspektywa patrzenia na świat, ale mimo wszystko lepszy taki hegemon niż Chiny, które drenują na maxa podbite przez siebie tereny (z tego, co czytałem, to wyciskają z Afryki wszystkie surowce i przesyłają do swojej macierzy). Albo przejmują tereny w inny sposób, np. przez ekspansję demograficzną, o czym przekonują się Rosjanie mieszkający na Syberii. Mówiąc językiem potocznym, Rosjanie chleją dużo wódy (generalnie alkoholizm w ich kraju to olbrzymi problem) i niechętnie pracują, więc przynoszą mniej pieniędzy do domu. Chińczycy z kolei są pracowici, mniej imprezują, więc siłą rzeczy są atrakcyjniejsi dla Rosjanek jako mężowie, a co za tym idzie - Rosjanie zapijają się coraz bardziej i ich geny wypadają z puli. Zwłaszcza, że Chińczycy są niezwykle jurni i mogą mieć o wiele więcej dzieci niż gdyby mieszkali w Chinach, więc ten proces postępuje jeszcze szybciej. Wracając do tematu, Amerykanie nie pozostawiają im za dużo przestrzeni do działania, co może spowodować atak wyprzedzający ze strony chińskiej - albo ze strachu albo z chęci zadania dotkliwych obrażeń. Wojna to koniec działań dyplomatycznych, a państwa powinny dążyć do maksymalnego opóźniania wybuchu walk. Choćby dlatego, że mogą zaistnieć nowe warunki, które sprawią że nie będzie ona konieczna lub konflikt wygaśnie samoistnie.
Nie chodzi o to, że szykują się na wojnę z Chinami, bo to już robiła administracja Barracka Obamy, poprzez rozpoczęcie rozmów z rządami Australii i Japonii, dwóch najważniejszych sojuszników, bez których Ameryka nie wygra tej wojny. Potrzebują też co najmniej neutralności Rosji, bo w przypadku sojuszu na linii Pekin - Moskwa, staną przed przeciwnikiem, który jest kilkanaście razy większym zagrożeniem od Cesarskiej Japonii, ZSSR i nazistowskich Niemiec. Zresztą, nawet gdyby Rosja powiedziała, że ma ich wojnę w dupie i zachowuje neutralność, to Chiny same w sobie będą najsilniejszym z dotychczasowych challengerów od czasu powstania USA. Czemu Australia i Japonia są takie ważne? Przez ich położenie geopolityczne (porty do łodzi podwodnych i nawodnych, bazy wypadowe, utrzymać linie zaopatrzenia, wyspy i lotniska, z których mogą wysyłać myśliwce, uzupełniać paliwo i amunicję). O ile Japonia już się określiła po stronie USA, o tyle Australia rozgląda się na prawo i lewo - trudno im się dziwić. Każda odpowiedź będzie dla nich w jakimś stopniu niekorzystna i muszą wybrać mniejsze zło. Chiny mają do nich bliżej, handlują z nimi na dużą skalę, więc to naturalne że się boją.
Podobnie jest w sumie z resztą krajów świata i obu imperiom zależy na uzyskaniu jak największej ilości sojuszników. Ameryka będzie zachęcać do pozostania przy sobie, czy to prośbą, przekonując że żyje się całkiem fajnie pod ich rządami, czy groźbą - szantażując, że podpalą świat. Bardzo im zależy na tym, by zdobyć poparcie Europy i paru innych krajów, bo wtedy będą mogli grać ładnym i nośnym PR-owym hasełkiem "cały cywilizowany świat jest przeciwko komunistycznej partii Chin". Z kolei Chińczycy chętnie udzielają korzystnych pożyczek oraz pompują dużo pieniędzy w gospodarki poszczególnych krajów + są tzw. "producentem świata". Jak to kiedyś powiedział Jacek Bartosiak, relacje między państwami można porównać do relacji międzyludzkich. Z kim się szybciej dogadamy - z umięśnionym gościem, który mówi "chodź do mnie, będzie zajebiście... a jak nie podejdziesz, to rozwalę ci twarz!" czy nieco mniej umięśnionym koleżką, który zagaduje łagodniejszym tonem i oferuje dużo kasy oraz spokój? Oczywiście że z tym drugim, aczkolwiek mało kto dostrzega, że chowa za plecami nóż, który wbije nam pod żebro w dogodnym dla siebie momencie. W sumie to nawet udało mi się to porównanie, bo Europa jest obecnie takim naiwnym, krótkowzrocznym dzieckiem świata. Zajmujemy się rzeczami mniej istotnymi, przez co nasza cywilizacja umiera. Bartosiak w wielu materiałach jasno wytłumaczył, jak wiele nas różni od Amerykanów i Chińczyków, którzy się rozwijają, a my ulegamy coraz głębszej stagnacji. Co prawda atutem Amerykanów jest to, że nagięli świat do swojej woli, ale to się może skończyć, gdy Chiny okażą się być skuteczniejszym i mniej groźnym (w optyce krajów niezdecydowanych) władcą Ziemi.
Na koniec dodam parę zdań w kwestii działań wojennych. Chińczycy będą mieli łatwiej z kilku powodów. Walczą u siebie, więc mają lepszą kontrolę i znajomość tamtejszych terenów oraz łatwiej idzie im poruszanie się po tych wodach. W niekorzystnej dla siebie sytuacji, mogą przenieść produkcje i zbudować nowe obiekty w głębi kraju. Amerykańskie lotnistwo nie będzie mogło ich spenetrować zbyt głęboko ze względu na obronę przeciw-powietrzną oraz brak paliwa. Już podczas latania na Pacyfiku będą odczuwali daleki dystans, a wgłębianie się w terytorium Chin to jeszcze głębszy problem. Dodatkowo Chińscy hakerzy i nie tylko, całkiem sprawnie zagluszają komunikację, pracę radarów i utrudniają podróżowanie ich statków. Mało tego, łatwiej im przychodzi działanie i komunikowanie się bez GPS-a, co jest piętą achillesową miłośników hamburgerów. Wg dr Jacka Bartosiaka umieją zestrzelić amerykańskie satelity, co zapewni im przewagę przynajmniej na jakiś czas oraz oślepi i ogłuszy ich przeciwników.
A jak to się skończy dla nas i naszych sąsiadów? W najgorszym razie możemy zostać zaatakowani przez Rosję i jest to wariant, który jest na tyle prawdopodobny, że powinien być tu i teraz rozpatrywany na poważnie, a nasze elity powinny się szykować. Tylko że nie do ucieczki, a do wzmocnienia kraju i umocnienia naszej pozycji, by Rosji się to jak najmniej opłacało. Zresztą, my to jeszcze - w dużo gorszej sytuacji będzie Ukraina i Białoruś, bo Putin lub jego następca z pewnością położą na nich swoją czerwoną łapę. Tak samo mniejsze kraje nadbałtyckie. Ameryka będzie zajęta batalią z Chinami i raczej nie będą dysponowały środkami na obronę Polski i krajów Pribałtiki. Zresztą, jak twierdzi p. Bartosiak, Europa by sobie nie poradziła w wojnie z Rosją. Trzymajmy więc kciuki za to, by USA dogadała się z Rosją w możliwie jak najkorzystniejszym dla nas scenariuszu, tzn. przy minimalnym rozbudowaniu ich granic i nie dozbrajaniu obwodu Kaliningradzkiego. Jeśli dojdzie do tego drugiego, to ich rakiety będą mogły zbombardować dużą część naszego terytorium.
Wiem, że część rzeczy na pewno pominąłem, a o niektórych napisałem za mało, ale starałem się jak najlepiej. Mam nadzieję, że dobrze się to Wam czytało. Chciałbym podziękować Karolowi, dzięki któremu szybko poszło mi z tym tekstem.
Narasta napięcie między Grekami i Turkami. Francuzi wysłali swoje myśliwce do pomocy, Erdogan przestał kupować gaz od Rosji, co z kolei może wkurzyć rosyjskich oligarchów i ci będą naciskali na Cara Rosji.
Ciekawe rzeczy się dzieją, a Polska klasa polityczna zupełnie nie ogarnia tematu, jak w '39 xD.
https://www.bbc.com/news/world-europe-53497741?fbclid=IwAR1XfcK1_hYAM_IlvtedYtllARFbyMe-3axLtsBw6YiEI41EuXdIZ93yqKs