Pociągiem przez Ukrainę, autostopem prosto do "mrocznej" Transylwanii. Część 2
Wracamy na nasz Vampire camp, bo przecież jak "wampiryczne" klimaty to takiego miejsca też nie może przecież zabraknąć. Pogoda pozostawia wiele do życzenia, cały dzień siąpi deszcz, pozostaje nam więc tylko kiblowanie pod namiotem i czekanie na jakąś lepszą zmianę. W końcu łaska nieba spływa na nas i kolejnego dnia wygrzebujemy się o świcie z namiotów. Wygląda na to, że pogoda nie jest najgorsza, można więc w końcu wyruszyć na szlak. Zbieramy się i z pierwszymi promieniami słońca podążamy w stronę "centrum" a potem jeszcze dalej ulicami pod górę, bo do szlaku mamy jeszcze kilka kilometrów.
Nie wiem, czy to zmęczenie kilku ostatnich zarwanych nocy daje mi tak w kość, czy to podejście przez las jest tak mordercze, ale ledwie zipiąc wlokę się szlakiem pod górę, przystając co kilka minut aby złapać powietrze w płuca. Idziemy już dobrych kilkaset metrów a podejście cały czas pnie się stromo w górę. Po drodze nie widać ani jednego śladu innych turystów. Rumuńskie Karpaty to idealne miejsce dla wędrownych snobów, którzy chcą mieć całe góry tylko dla siebie.
Wychodzimy w końcu z lasu na bardziej otwartą przestrzeń i tutaj powoli zaczynają się otwierać coraz ciekawsze widoki. Z chmur wyłaniają się szczyty leżącego w oddali pasma. Wszystko to wygląda jakby było zawieszone w powietrzu, jakby nad warstwą chmur istniało w jakiejś odrębnej, równoległej rzeczywistości. Mgła pełza po stokach gór, kładąc się na ciemnych, strzelistych świerkach i nadając całemu krajobrazowi trochę nierealną atmosferę. Te góry miejscami przypominają mi Tatry Zachodnie z tymi jasno-zielonymi graniami, gdzieniegdzie pokrytymi kosodrzewiną i małymi, prawie niedostrzegalnymi kwiatami rosnącymi na skałach.
Ponoć o Bucegach krążą różne opowieści, głównie o dziwnym oddziaływaniu tych gór na ludzi. Może jestem zbyt niewyspana na takie atrakcje, ale ani wcześniej ani później nie czuję żadnej ponadnaturalnej siły próbującej przeniknąć przez moje fale mózgowe. Może innym razem...
Z oddali na granii widać jakiś obiekt który przypomina coś na kształt naukowej bazy pomiarowej . Blaszany schron w kształcie kopuły. Zaglądamy do środka i okazuje się, że nie ma tam nic poza metalowymi półkami służącymi za prycze. Musimy się zawijać w drogę powrotną do Bran, bo na niebie w naszą stronę nadciągają już ciemne deszczowe chmury.
Zawracamy więc i idziemy dalej szczytem grani, a za nami z mgły wyłania się góral ze swoim pasterskim psem. Ma na sobie tradycyjny góralski strój a w ręku trzyma wystrugany do wędrówki kij. Zatrzymujemy się na chwilę i witamy, próbując się porozumieć migowo-słownym językiem. Wskazujemy na siebie i mówimy swoje imiona. Wskazujemy też na trzymającego się nogi swojego pana psa i dowiadujemy się że wabi się Lili. Wszyscy się uśmiechają. Czasami nie potrzeba żadnych słów, żeby móc się porozumieć z ludźmi ponad jakimkolwiek językiem.
Schodząc już prawie do Bran biegniemy w dół polany mijając po drodze całe stado pasących się krów z wiszącymi na szyjach blaszanymi dzwonkami. Krowy przeżuwają wolno trawę kręcąc wielkimi głowami a całe powietrze wypełnione jest dźwiękiem kołyszących się dzwonków. Magia w czystej postaci. Pasterze pilnujący zwierząt wołają do nas i pytają po rumuńsku skąd idziemy a my tylko wskazujemy na górę i rzucamy nazwę przełęczy.
Następnego dnia łapiemy stopa z Bran zmierzając w stronę Trasy Transfogarskiej. Po drodze opowiadamy kierowcy o naszej podróży i żartujemy, że fajnie by było kiedyś przejechać się na stopa policyjną "suką". Cóż, było prawie blisko, może następnym razem... Mężczyzna nie jedzie zbyt daleko, więc po drodze wyrzuca nas w trochę beznadziejnym miejscu, w którym przychodzi nam stać co najmniej godzinę, aż złapiemy kolejny transport.
W końcu zabiera nas z tej dziury trochę zbyt podekscytowana faktem zabrania autostopowiczek parka, która na koniec robi sobie z nami zdjęcia na facebooka i wymienia kontaktami. Zaczynam już powoli przywykać do tego, że każdy podczas tej podróży chce się wymienić kontaktem na portalu społecznościowym. Lądujemy znowu w kolejnej dziurze, ale z tej dosyć szybko zabiera nas inny kierowca, który jadąc co najmniej setkę po skonstruowanych z betonowych płyt drogach, wyrzuca nas w jeszcze większej dziurze na jakiejś wsi, przez którą samochody przejeżdżają co kilkanaście minut. Mamy więc czas, aby ogarnąć zakupy w pobliskim sklepiku. W środku jest ciemno jak w mysiej norze i bardzo prowizorycznie, ale sprzedawczyni jest bardzo miła i z uśmiechem próbuje zgadnąć o które produkty leżące po drugiej stronie lady nam chodzi. Przechodzący mieszkańcy gapią się na nas i prawdopodobnie zastanawiają co tu robimy i kto próbuje łapać stopa w takim miejscu jak to. Możliwe, że nigdy wcześniej nie widzieli tutaj żadnych turystów. Chwilę potem podjeżdża jakiś samochód wypchany po brzegi ludzi, prawdopodobnie rodziną a kierowca wysiada z samochodu, wita się z nami i zaczyna mówić coś w swoim języku. Kompletnie nie mamy pojęcia o co mu chodzi, ale facet chyba się przejął tym naszym żałosnym sterczeniem przy drodze. Uśmiechamy się tylko głupio a on ściska nam ręce, wsiada do samochodu i odjeżdża.
W końcu udaje nam się złapać jeszcze jeden stop i lądujemy na przystanku prawie na końcu Curtea de Arges. Pobiłyśmy już chyba rekord ilości łapania stopów w ciągu jednego dnia. Niby taka mała odległość na mapie a przez te diabelskie serpentyny jedzie się jak co najmniej z Rumunii do Serbii...
Stwierdzamy, że facet zostawił nas w idealnym miejscu, przy przystanku za którym rozciąga się pole kukurydzy i zarośnięty chaszczami sad. Patrząc czy nikt nie nadchodzi ładujemy ciężkie plecaki za ogrodzenie a potem siebie i wchodzimy dalej w sad szukając dla siebie odpowiedniego miejsca. Miejscówka wprost idealna, wszystko elegancko zasłonięte zielskiem, czyli miejsce które rzadko ktokolwiek odwiedza. Rozkładamy namioty pomiędzy drzewami i tutaj spędzamy noc.
Przepiękne góry!
Obok Bułgarii jedyny kraj którego nie zwiedziłem na stopa na Bałkanach... Ale kiedyś to nastąpi ;) Piękne foty!
Dzięki :) no to warto, bo ma swój klimat no i w sumie dosyć łatwo jest łapać tam stopa ;)
W zasadzie zarówno Bułgarię jak i Rumunię przejechałem stopem, ale zatrzymałem się tylko w Bukareszcie :P Ale imho wcale nie tak łatwo się tam stopuje
No tak to też zależy od różnych czynników, może my miałyśmy szczęście, bo same kobiety mogą chętniej zabierać, chociaż myślałam że właśnie z powodu ilości osób na raz ( czyli 3 łącznie) może być problem z autostopem a szło na prawdę bardzo dobrze
Piękne zdjęcia ! Czym robione ?
Dziękuję, najzwyklejszym Canonem 1200 D ;)