Perspektywa życia - #temaTYgodnia 17:Nigdy na to nie patrzyłem z tej strony...

in #polish7 years ago



Dzwoni telefon. To znowu Maciek. Pewnie chcę, żebym mu pomógł z tymi projektami dla klienta z Warszawy. Kurde jest piątek nie mam zupełnie ochoty, żeby jeszcze dziś siedzieć nad jakimiś bzdurami dla klienta. Pierwsze co słyszę w słuchawce to „Siemanko Pure Atman. Jak tam życie?” Skłamać? Czy mówić prawdę przełożonemu? „Dobrze. Właśnie wróciłem do domu i idę się ogarnąć. Wiesz kolacja, prysznic i w sumie tak na spokojnie”. Kłamie jak z nut bo jestem w tym momencie z kolegami pijąc piwko na deptaku. Noc już zapadła, światła miasta padają na ścieżki mej podróży i sam nie wiem jeszcze gdzie chciałbym się dziś znaleźć. W tej chwili pije craftowe piwko za 25 złotych za szklankę i ciesze się spokojem. „Wiesz bo jest impreza na Kościuszki i może byś wpadł zabawić się z nami?” - mówi mój manager. Czyli jednak nie zadanie związane z pracą. Włącza się u mnie czerwona lampka. Rozwiązuje proste równanie w mojej głowie. Maciek + Impreza * dragi + alkohol + „chętne kobiety” = L4 kolejnego dnia w pracy. Nie dam rady się dziś tak bawić. Szef mnie zwolni po kolejnej hulaszczej balandze, gdy znów przyjdę spóźniony do pracy. Znów na kacu, znów odurzony kokainą, znów niewyspany. Chyba nie tego oczekują pracodawcy? Może w Kolumbii, ale tam jeszcze nie pracowałem. Odmawiam swojemu managerowi wymyślając bajkę o tym, że nasz główny „boss” nie chciałby mnie jutro widzieć zajebanego, a tak poza tym to muszę pomóc „żonie” ogarnąć „dziecko” na wieczór. Tak naprawdę pije dalej swoje piwo na deptaku. Nie mam żony, ani dzieci, lecz ludzi z korpo zupełnie to nie interesuje. Nawet nie wiedzą jakie życie prowadzę. Mogę wciskać dowolny kit jaki mi się podoba. Nikt z nich się ze mną nie spotka, nikt z nich nie napije w cztery oczy. Więc stwarzam iluzje doskonałego życia jedynie po to, by nikt nie zadawał pytań. Zamawiam kolejne piwa w mojej ulubionej spelunie. Nie jest to ani bar, ani pub z mojej perspektywy. Wiele razy dało i dostało się tutaj w mordę. Kilka razy ściągali kogoś na noszach i ktoś tracił lub zyskiwał życie. Jest to miejsce gdzie można doznać wszystkich rozkoszy życia. Od miłości, aż po nagły zgon. Dlatego tak lubię tutaj przebywać. Napędza to moje smutne, puste życie i daje dobry zastrzyk adrenaliny kiedy trzeba. Ale po kilku minutach, gdy już prawie zapomniałem o moim przełożonym przychodzi on. Wpierw zawsze go czujesz, potem dopiero zauważasz. Pan żul – król kanałów, bądź jakkolwiek byś go nazywał – człowiek bez swego miejsca na świecie. Jeden z lokalnych bezdomnych-żulków-nurków-śmieci- ktoś bez imienia. I czujesz ten odór, widzisz brodę po pas i ubranie jakby w jednych majtkach przemierzył całą Europę. Psuje to mój dobry dzień przy piwku bo on podchodzi do mnie i chce jakieś drobne pytając się przy okazji czy nie mam szluga do odstąpienia. Zabić? Poczęstować papierosem? Dzwonić po policję? Zawiadomić barmana? Może w trzech spuścimy mu łomot, chuligańczykowi i skazie na dobrym i pięknym horyzoncie tego miasta? Albo niech weźmie fajkę, resztki piwa ze szklanki i niech spierdala jak najdalej? Nazwijcie mnie debilem ale ja jednak postawie mu piwo i z nim pogadam.
 

Ciemna strona medalu
 

Poszliśmy na centrum placu. Siedliśmy przy fontannie. Nazywa się Mariusz. Dałem mu piwo, samemu sącząc takie samo z butelki. Podziękował mi wypijając prawie połowę zawartości swojej butli na jeden raz. „Dobry i zaprawiony zawodnik” - pomyślałem. Ale to żadne pochlebstwo, bo sam potrafię pół litra wódy wypić i jakoś na nikim to wrażenia nie robi. Więc jego „pragnienie” zrzuciłem na garb dobrej (darmowej) zabawy. Zacząłem go wypytywać o zwykłe rzeczy, wiecie takie jak np. podrywasz kobietę – Co lubisz? Co robisz? Czym się zajmujesz? Co myślisz o tym i o tym? I zostałem zniszczony doszczętnie odpowiedziami.
 

Gehenna życia 


Mariusz jest filologiem języka angielskiego i rosyjskiego. Zna pięć języków – angielski, polski, rosyjski, hiszpański i francuski. Kurwa ja znam tylko dwa z nich. Poczułem się jak ostatni śmieć, gdy koleś  potrafił zarecytować Bułhakowa (kwestie behemota) czy porównywał moje wypowiedzi i myśli do „już tego co znane i było” wcześniej -  Shakespeare’a (kwestie Othello). Myślałem, że będę taki cywilizowany i mądry rozpościerając swe umysłowe horyzonty ponad biednym alkoholikiem szukającym szczęścia w kontenerach na śmieci. Prawda okazała się zupełnie inna. Ten Pan miał większą wiedzę niż ja mogłem w danej chwili przytoczyć. Wiedział i rozumiał znacznie więcej niż ja. Jak to się stało, że teraz ja stawiam mu piwo za marne 6 zł, a on w swych brudnych i nader śmierdzących łachmanach pyta ludzi o „co łaska”? Hmm.. cóż kochał pewną kobietę. Annę. Dla niej zrobiłby wszystko. Miał z nią dwójkę dzieci. Gdy jego firma padła (zajmował się produkcją mebli i rzeczy z drewna) popadli w długi. Jego żona zaczęła doznawać rozkoszy z innymi panami, a on pracował by utrzymać dom. W końcu się rozwiedli i żona zagarnęła większość majątku – podobno Mariusz nie był nigdy pazerny więc się zgodził – dla dobra dzieci. Ale sam już nie miał nic. Ani domu, ani pieniędzy, ani miejsca na spoczynek. I tak wylądował na ulicy. Codziennie walczy o swoje przetrwanie zbierając puszki i makulaturę wraz z innymi bezdomnymi. Czasem ktoś go poczęstuje piwem, czasem ktoś da papierosa albo 5 zł na bułki. I każdy dzień jest dniem przeżycia. Dlatego na początku podziękował mi za piwo i fajkę. Posiedzieliśmy i nasza rozmowa trwała kilka godzin (z perspektywy czasu – znacznie bardziej wartościowy czas niż spędzony z przyjaciółmi), w której toku wymieniliśmy wiele ciekawych poglądów i jak się okazało, Mariusz był naprawdę zdolnym człowiekiem. W tej chwili jego życie to nieustanna walka o dzień kolejny. I mimo iż sam ma multum zdolnych kolegów, którzy niefortunnie skończyli jak on – ciągle się uśmiecha i ma nadzieję na lepsze jutro starając się nie pić na umór, ćpać czy być brudnym lub nie golić przez tydzień jak reszta.
 

W nawiązaniu do tematu konkursu. Poznałem tę stronę życia mając może z 16-17 lat. Od tego czasu wiem jedno – nie należy książki oceniać po okładce. Każdy człowiek niesie ze sobą swoją własną historie. Nie mnie, ani nie Wam jest to oceniać. Są to często wybory życiowe których nie potrafimy czy nie chcemy zrozumieć. Jest wiele zła na świecie. I staramy się to równoważyć dobrem (chociaż Temida jest ślepa i tak), lecz często ten kto w naszych oczach jest najgorszym odpadem – może być tak naprawdę skrywanym diamentem, o którym nie mamy zupełnie pojęcia. Od tego momentu za każdym razem gdy spotykam „nową” w moim życiu osobę, kolegę, znajomego z pracy, przypadkowego typa na ulicy – staram się empatycznie spojrzeć na życie z jego perspektywy. I dopiero wtedy oceniam, szufladkuje, czy ułatwiam sobie kategoryzacje takiego człowieka. Bo wszyscy mamy swoje historie, zdarzenia i przeżycia. Z jednymi można sobie poradzić – cóż inne są kurwesko trudnymi koszmarami.
 

Tak na bonus dla wszystkich niezdecydowanych w życiu – Marek Grechuta (dni których nie znamy

Sort:  

życie może posypać się każdemu, niezależnie od iq i statusu materialnego.

Zgadza się. I nigdy nie wiemy czy w którymś momencie życia sami nie znajdziemy się w takim miejscu.

Zajrzałam i fantastyczny post :) dziękuję!