UE pod ścianą. Iran idzie po swoje!
Religijny przywódca Iranu – Ali Chamenei – niespodziewanie włączył się do dyskusji na temat irańskiej umowy atomowej i wysunął ostre żądania wobec UE. Tymczasem Europa nadal próbuje uratować wspomnianą umowę, jednak póki co jej inicjatywy okazują się mało skuteczne. Jednocześnie jednak napięcie na linii Bruksela-Waszyngton jest coraz większe. Jednocześnie w kryzys irański coraz mocniej angażują się Chińczycy. O tym wszystkim w dzisiejszym wydaniu Pulsu Lewantu - zapraszam. ;)
Przemówienie Chameneiego
23 maja Chamenei wygłosił przemówienie, w którym sformułował swoje żądania wobec Europy. Muszą one zostać spełnione, jeśli Iran ma pozostać wierny umowie z 2015 roku. Poniżej najważniejsze z tych żądań:
1. państwa europejskie powinny chronić eksport ropy z Iranu przed amerykańskimi sankcjami
2. europejskie banki powinny chronić wymianę handlową między EU a Iranem
Ali Chamenei, najwyższy przywódca Iranu - autor: Seyedkhan, commons.wikimedia.org
-----------------------------------------------
Euro - autor: MichaelM, pixabay.com
-----------------------------------------------
Budowa - autor: dimitrisvetsikas1969, pixabay.com
-----------------------------------------------
Sto rialów irańskich - autor: Bank Markazi Jomhouri Eslami Iran,commons.wikimedia.org
-----------------------------------------------
Arak, ośrodek produkcji ciężkiej wody - autor: Nanking2012, commons.wikimedia.org
-----------------------------------------------
Prezydent Donald Trump - autor: Gage Skidmore,flickr.com
-----------------------------------------------
Prezydent Donald Trump w gabinecie owalnym, Peter Navarro piąty od prawej- autor: White House, instagram.com
-----------------------------------------------
Spotkanie premiera Modiego i prezydenta Rouhaniego - autor: Narendra Modi, flickr.com
-----------------------------------------------
Spotkanie prezydenta Xi Jinpinga i Chameneiego - źródło: khamenei.ir
-----------------------------------------------
Spotkanie prezydentów Macrona i Putina- źródło: kremlin.ru
-----------------------------------------------
Spotkanie saudyjskiego następcy tronu Mohammeda Bin Salmana i prezydenta Putina- źródło: kremlin.ru
-----------------------------------------------
Test irańskiej rakiety balistycznej Emad na pustyni - źródło: Tasnim News Agency
-----------------------------------------------
3. UK, Francja oraz Niemcy powinny przysiąc, że nie będą prowadzić żadnych negocjacji dotyczących irańskiego programu rakietowego i irańskiego zaangażowania w regionie Bliskiego Wschodu.
Jeśli żądania Chameneiego nie zostaną spełnione, to Iran odstąpi od umowy. Tym samym Europa znalazła się pod ścianą a jej możliwości negocjacyjne zostały mocno ograniczone. Z jednej strony utrzymanie umowy leży w jej interesie gospodarczym i politycznym. Jednak z drugiej strony żądania Iranu są bardzo wygórowane – zwłaszcza te dotyczące programu rakietowego.
Cały problem polega na tym, że UE nie może ot tak nakazać europejskim firmom i bankom handlować z Iranem. Każda nawet najmniejsza decyzja, podjęta w ramach Unii, wymaga długiej dyskusji i uzgodnień na różnych szczeblach. Dobrze obrazuje to sytuacja z europejskimi bankami.
Kto obsłuży handel UE-Iran?
W związku z nadchodzącymi amerykańskimi sankcjami, handel będzie mocno utrudniony, gdyż w transakcjach z Irańczykami środkiem płatności nie będzie mógł być dolar. Dlatego też Komisja Europejska wystąpiła do europejskich banków z pytaniem jak podchodzą one do perspektywy obsługiwania transakcji z Iranem np. w euro lub rialu. Pozytywna odpowiedź nadeszła w zasadzie tylko od sześciu niemieckich spółdzielni kredytowych (tzw. volksbanken). Jednak jest to tylko kropla w morzu potrzeb. Z pewnością małe niemieckie spółdzielnie same nie uciągną ciężaru jakim będzie handel z Iranem.
Szczególnie przykra odpowiedź przyszła do KE z Europejskiego Banku Inwestycyjnego (EBI). To właśnie EBI miał stać się głównym atutem w rękach Europejczyków. EBI miał udzielać Irańczykom kredytów w euro, dzięki czemu handel UE-Iran mógłby odbywać się bez zagrożenia ze strony USA. Jednak jak wynika z nieoficjalnych informacji, szefostwo EBI zdecydowanie odrzuciło pomysł Komisji Europejskiej. EBI twierdzi, że robienie interesów z Irańczykami stanowi zbyt duże zagrożenie. Aż 1/3 pożyczek udzielanych przez EBI jest obsługiwana w dolarze. W związku z tym EBI obawia się, że jeśli zgodzi się na udzielanie kredytów Irańczykom, to – nawet jeśli będą one udzielana w euro – spotka się to z represjami ze strony USA. Nawet jeśli Amerykanie nie będą mogli nałożyć na EBI sankcji, bo ten przecież nie będzie handlował z Irańczykami w dolarze, to i tak Amerykanie mają szeroki wachlarz możliwości. Waszyngton mógłby np. zakazać EBI inwestowania na rynku amerykańskim.
Richard Nephew, dawny doradca prezydenta Obamy, powiedział że jeśli EU chce handlować z Iranem to musi porzucić plany wykorzystania do tego dotychczasowych instytucji, gdyż te są zbyt mocno związane z amerykańskim rynkiem i przez to są bezużyteczne w obecnej sytuacji. Zamiast tego Europa powinna stworzyć nowe instytucje. Pytanie tylko czy UE ma na takie zagranie wystarczająco dużo czasu – pierwsze sankcje amerykańskie wejdą w życie już za kilka miesięcy.
Czy małe firmy są antidotum?
Duże europejskie firmy nie chcą ryzykować konfliktu z USA i całkowicie ignorują propozycje UE. Dobrym przykładem jest francuski Total, którego włodarze zapowiedzieli, że to czy nadal będą prowadzić interesy w Iranie zależy od tego czy ich firma otrzyma zgodę od władz w Waszyngtonie – stanowisko Brukseli jest dla Totalu bez znaczenia.
Nie mogąc wpłynąć na wielkie firmy, wydaje się że Bruksela wkrótce zacznie zachęcać do handlu z Iranem mniejsze przedsiębiorstwa. Firmy te nie dysponują aż tak wysokimi technologiami jak ich więksi konkurenci, ale z drugiej strony często nie mają powiązań z amerykańskim rynkiem – co w obecnej sytuacji jest ogromnym atutem. Jednocześnie jednak małe firmy także podchodzą z dużą rezerwą do pomysłu inwestowania w Iranie. Nie chodzi wcale o Amerykanów, lecz o samych Irańczyków. Małe przedsiębiorstwa z niechęcią patrzą na duży interwencjonizm państwowy występujący w irańskiej gospodarce, co może prowadzić do dużej niestabilności potencjalnych inwestycji. Jednocześnie UE póki co nie jest w stanie zapewnić tym firmom wystarczających zabezpieczeń na wypadek gdyby ich inwestycje padły ofiarą irańskiego interwencjonizmu.
Wydaje się, że Irańczycy dostrzegają te obawy małych europejskich firm. W ostatnim czasie na rozkaz Chameneiego powołano specjalną Radę Ekonomiczną, której członkami zostały najważniejsze osoby w państwie. Głównym celem Rady jest przeprowadzenie reform ekonomicznych, które mają ułatwić prowadzenie inwestycji w Iranie i jednocześnie zabezpieczyć te inwestycje przed interwencją ze strony organów państwowych.
Problemy wewnątrz Iranu
Wystąpienie Chameneiego z żądaniami było zaskoczeniem dla wielu osób. Zaskoczenie było tym większe, że z jego wcześniejszych wypowiedzi wynikało, że dał on prezydentowi Rouhaniemu wolną rękę w sprawie negocjacji – z zastrzeżeniem, że zainterweniuje dopiero, gdy zobaczy że administracja prezydenta sobie nie radzi. Występując z żądaniami Chamenei mocno podkopał pozycję negocjacyjną Rouhaniego. Ponadto pokazał, że w Iranie występują duże tarcia między radykałami a reformistami (obóz prezydenta Rouhaniego) - o czym zresztą mówi się już od dawna. Można się spodziewać, że im dłużej negocjacje z Europą będą się przeciągać, tym rola Chameneiego będzie rosła.
Jednak po głębszej refleksji dojdziemy do wniosku, że wystąpienie Chameneiego nie wynikało z jego osobistej niechęci do Rouhaniego, lecz bardziej z obawy o przyszłość Iranu. W ciągu ostatnich 8 miesięcy irański rial stracił aż połowę swojej wartości. W tym samym czasie ceny podskoczyły o ok. 30-40%. Co prawda od 2015 roku irańska gospodarka stopniowo wychodzi z kryzysu, a tylko w tym roku wzrost PKB ma osiągnąć ok. 4,5%, ale „szarzy” Irańczycy póki co nie odczuli w zbyt dużym stopniu zniesienia sankcji. Jeszcze kilka miesięcy temu irańscy ekonomiści zapowiadali, że całe społeczeństwo odczuje skutki umowy z 2015 roku dopiero za ok. 1 rok. Jednak w sytuacji, gdy USA znowu nałoży na Iran sankcje, ta data staje się nierealna. Już teraz rodzi to ogromne tarcia społeczne. Dlatego też władze w Teheranie prewencyjnie zapowiadają, że wszystkich protestujących będą traktować jak „szpiegów syjonistów i Amerykanów”.
O ile irańskie władze są zdolne do zduszenia niepokojów społecznych, to jednak nie są w stanie zdusić bolączek swojej ekonomii. Szczególnie wrażliwym sektorem w irańskiej gospodarce jest sektor bankowy. Według danych Międzynarodowego Funduszu Walutowego aż 12% irańskich pożyczkobiorców ma problemy z płatnościami. Przy czym liczba ta prawdopodobnie jest dużo większa, gdyż irańskie banki ostatnio zaczęły udzielać tzw. „kredytów wysokiego ryzyka” - udzielane kredytobiorcom o niskiej zdolności kredytowej. W sytuacji nałożenia sankcji przez USA, Irańczykom będzie bardzo ciężko utrzymać tę kredytową bańkę spekulacyjną.
Europa pod ostrzałem
Władze Iranu bardzo dobrze znają słabości swojej gospodarki i dlatego też wysuwają tak ostre żądania wobec EU. Iran chce europejskiej pomocy i to już teraz. Władze w Teheranie nie mogą czekać aż Europa sama coś wymyśli, gdyż z każdym dniem zagrożenie dla irańskiej gospodarki rośnie. W związku z tym Irańczycy wytaczają coraz cięższe działa, które mają być środkiem nacisku na Brukselę.
Gdy Chamenei wygłaszał swoje przemówienie zastrzegł, że oczekuje na podjęcie odpowiednich kroków przez UE do czerwca. Termin ten minął a Europa nadal nie przedstawiła praktycznych rozwiązań jak pomóc Iranowi. W związku z tym 5 czerwca 2018 roku Chamenei ogłosił, że zlecił krajowej organizacji atomowej rozpoczęcie przygotowań do przyspieszenia prac nad wzbogaceniem uranu. Docelowo Irańczycy chcą osiągnąć poziom wzbogacenia równy 190 000 SWU. Taki poziom wzbogacenia pozwoliłby uruchomić reaktory atomowe w Buszehr oraz w Teheranie. Według irańskich zapowiedzi poziom 190 000 SWU zostanie osiągnięty za dwa lata. Póki co decyzja Chameneiego jest tylko straszakiem, gdyż póki co Irańczycy nie przystąpią do wzbogacania uranu, lecz przeprowadzą wyłącznie odpowiednie przygotowania. Jednocześnie władze zapowiadają, że przygotowania te będą mogły być obserwowane przez przedstawicieli JCPOA – umowa z 2015 roku. Z drugiej strony ten straszak ma przekonać Europę do jeszcze większych wysiłków.
Wojna handlowa USA vs EU
Iran nie jest jedynym punktem zapalnym w stosunkach USA-EU. Do końca maja Europa była zwolniona z wyższych ceł na import stali i aluminium na rynek amerykański. UE mocno naciskała na administrację Trumpa, aby zwolnienia te były przedłużone. Jednak Waszyngton był nieugięty i postanowił nie przedłużyć zwolnień dla EU.
W ramach odpowiedzi Komisja Europejska przygotowała listę amerykańskich produktów importowanych do Europy, które także zostaną obłożone wyższym cłem – wartość importu towarów z listy wynosi ok. 6,4 miliarda dolarów. Jednak ta decyzja KE wcale nie zmieniła nastawienia Trumpa. Mało tego, Waszyngton grozi że wyższe cła zostaną nałożone także na samochody, które są importowane z Europy – przy czym nieoficjalnie mówi się, że import samochodów z Niemiec zostanie całkowicie zakazany.
Protekcjonistyczna polityka Trumpa budzi oburzenie w całej UE, gdyż Europa widzi w niej zagrożenie dla wolnego handlu. To właśnie Europa jest jednym z głównych beneficjentów zasady wolnego handlu. Dlatego też UE zdecydowała się wnieść do Światowej Organizacji Handlu sprawę przeciwko USA, twierdzące że wyższe cła naruszają statut tej organizacji. Co prawda unijni politycy starają się wypowiadać na temat sporu z USA z dużym dystansem i unikają słowa "wojna". Jednak wydaje się, że wojna handlowa UE z USA jest faktem i wkrótce nastąpi dalsza eskalacja i przerzucanie się cłami.
Po stronie UE stanęły m.in. Meksyk oraz Kanada, które to państwa także mocno odczuły nowe cła. Na marginesie warto wspomnieć, że USA nakładając nowe cła uzasadniała swoją decyzję „względami bezpieczeństwa narodowego” i twierdziła, że głównym celem jest wyeliminowanie z rynku amerykańskiego stali i aluminium importowanych z Chin. Jednak prawda jest nieco inna, bo chińskie surowce mają stosunkowo mały udział w ogólnym imporcie USA – z pewnością dużo mniejszy niż Kanada, Meksyk czy UE.
Z drugiej strony mimo kryzysu na linii USA-UE, obie strony są nadal w stanie współpracować. Niedawno USA, UE oraz Japonia zawarły porozumienie dotyczące reform wewnątrz WTO, które w większym stopniu niż dotychczas zakażą państwom członkowskim subsydiowania przemysłu – w praktyce jest to wymierzone w Chiny. Jednocześnie w zeszły piątek EU złożyła w WTO skargę przeciwko Chińczykom – chodzi o wymuszony transfer technologii. Europejscy politycy liczyli, że uda im się przekonać USA do szerszej współpracy w imię walki z Chińczykami. Jednak póki co USA uważa, że może walczyć na polu handlowym jednocześnie z Chinami, jak i UE.
Biały dom, czyli kto tu dowodzi?
Warto zwrócić uwagę, że polityka administracji Trumpa w kwestii wolnego handlu jest mocno niekonsekwentna. Każdy jego współpracownik zdaje się mówić coś zupełnie innego. W efekcie dochodzi do sytuacji, gdy poszczególni doradcy prezydenta wzajemnie sobie przeczą. Dobrze obrazuje to sytuacja z zeszłego tygodnia. Najpierw administracja Trumpa ogłosiła, że wkrótce na Chiny zostaną nałożone nowe cła. Kilka dni później sekretarz skarbu - Steven Mnuchin – powiedział, że wojna handlowa z Chinami została wstrzymana. Tymczasem doradca Trumpa ds. handlu – Peter Navarro – udzielił wywiadu, w którym stwierdził że słowa Mnuchin'a to tylko „przejęzyczenie”.
Taka sytuacja jest spowodowana tym, że w administracji Trumpa nie ma platformy, która pozwalałaby jego doradcom wypracować jednolite stanowisko – tak przynajmniej twierdzą nieoficjalne źródła. Wszystko zaczęło się od rezygnacji Rob'a Porter'a – doradcy Trumpa, który został oskarżony o przemoc domową. Za czasów Porter'a doradcy Trumpa mogli uzgodnić swoje stanowisko na spotkaniach, które odbywały się regularnie co tydzień.
Jednak po odejściu Porter'a w lutym 2018 roku zrezygnowano z takiej formuły spotkań. Co ciekawe spotkało się to z dużym poparciem ze strony samego prezydenta, który uznał że nieprzewidywalność amerykańskiej polityki zagranicznej będzie jej ważnym atutem.
Nowy sojusznik
Tymczasem do walki o Iran przystąpił niespodziewany sojusznik – Indie. W zeszłym tygodniu szef irańskiego MSZ-u spotkał się ze swoją indyjską odpowiedniczką – Sushmą Swaraj. Po spotkaniu Swaraj zapowiedziała, że Indie będą przestrzegać wyłącznie sankcji nałożonych przez ONZ a nie przez pojedyncze państwa.
Indie zapowiedziały, że nadal będą kupować irańską ropę. Co ciekawe płatności za ropę będą prowadzone w indyjskich rupiach. Operacje finansowe mają być obsługiwane przez indyjski bank państwowy – UCO.
Indyjska postawa względem Iranu wynika z faktu, że indyjska gospodarka ma ogromne zapotrzebowanie na energię – w tym ropę naftową. Indie są trzecim, po USA i Chinach, największym konsumentem ropy naftowej na świecie. W związku z tym utrzymanie importu ropy naftowej na wysokim poziomie jest sprawą bezpieczeństwa narodowego o wysokim priorytecie. Władze w Nowym Delhi uważają, że Iran jest idealnym partnerem w zakresie współpracy energetycznej.
Indie chcą nie tylko utrzymać obecnym import ropy naftowej i gazu ziemnego z Iranu na dotychczasowym poziomie, ale nawet jeszcze go zwiększyć - Indie i Iran dyskutują nad budową podmorskiego rurociągu, który połączyłby oba państwa. Jednocześnie w całej sprawie nie chodzi tylko o irańską ropę i gaz. Indie liczą, że będą mogły używać Iranu jako pośrednika w imporcie surowców rzadkich z Turkmenistanu czy Kazachstanu.
Chińczycy pukają do drzwi
Gdy amerykanie zapowiedzieli przywrócenie sankcji przeciwko Iranowi, francuski Total S.A. zapowiedział, że będzie starał się uzyskać dla siebie zwolnienie. Jednak póki co starania Francuzów były bezowocne. Tymczasem Irańczycy postanowili nie czekać na rezultat negocjacji francusko-amerykańskich i już teraz zacząć szukać nowego partnera.
Bijan Namdar Zanganeh, irański minister ds. ropy naftowej, zapowiedział że jeśli w ciągu sześćdziesięciu dni Total nie uzyska zwolnienia to ich koncesja zostanie cofnięta, a na miejsce Francuzów wejdą Chińczycy z China National Petroleum Corporation, która jest przedsiębiorstwem państwowym. Tym samym w rękach chińskich znałoby się pole South Pars, które jest uważne za największe na świecie pole gazu ziemnego – po zakończeniu inwestycji ma ono produkować aż 56 milionów m3 gazu ziemnego dziennie.
W co gra Putin?
Tymczasem Władimir Putin spotyka się z przedstawicielami państw UE i próbuje wynegocjować z nimi, jak najkorzystniejszą dla siebie, umowę. EU chce, aby Rosja wsparła wysiłki europejskie, które mają na celu utrzymanie umowy atomowej z Iranem. W ostatnim czasie w Moskwie goszczono zarówno Merkel jak i Marcrona. Jednak Putin podchodzi do rozmów z europejskimi liderami z dużą rezerwą. Co prawda mówi o chęci współpracy i wspólnym froncie, ale z jego strony nie padły jeszcze konkretne propozycje dotyczące tego w jaki sposób Rosja może wesprzeć Iran.
Obecnie głównym celem Putina jest wykorzystanie ruchu Trumpa propagandowo jako "przejawu fałszywości amerykańskiej polityki zagranicznej". Jednocześnie Putin liczy na jeszcze większy rozłam między USA a UE. Sam Putin nie proponuje UE żadnych rozwiązań. Zamiast tego pozwala europejskim politykom walczyć o swoją przychylność. Wsparcie ze strony Rosji w kryzysie irańskim jest dla Europy koniecznością. Z drugiej strony pomaganie Iranowi jest także w interesie samej Rosji. Putin zdaje sobie z tego sprawę, lecz jednocześnie chce uzyskać od Europy jak najwięcej ustępstw - i wydaje się, że to właśnie tutaj leży przyczyna chwilowej bierności ze strony Rosji. Co ciekawe Rosja prowadzi tutaj walkę nie tylko za pomocą kanałów dyplomatycznych, ale także drogami mniej oficjalnymi - Lukoil zapowiedział, że dopóki sytuacja w Iranie się nie wyklaruje zawiesza swoje plany inwestycji w Iranie, gdyż nie chce narażać się Amerykanom.
Po wizycie Merkel i Macrona wydaje się, że EU być może rozważa pewne ustępstwa względem Rosji. Zarówno Merkel jak i Macron podczas swoich wizyt wspominali, że ich państwa dużo dzieli z Rosją, ale z drugiej strony dużo mówili o chęci współpracy i zasadniczo można powiedzieć, że byli nastawienie bardzo pobłażliwie względem Putina. Szczególnie wizyta Macrona przebiegała w bardzo przyjacielskim tonie - tak przynajmniej twierdzą źródła nieoficjalne. Z drugiej strony po wizycie w Rosji, Macron zorganizował konferencję, na której powiedział, że sankcje wobec Rosji zostaną zniesione tylko wtedy, gdy nastąpi jakiś postęp w rosyjsko-ukraińskich rozmowach dotyczących konfliktu na wschodzie Ukrainy.
Jednocześnie podczas wizyty Marcona zapowiedziano, że francuski Total zainwestuje ok. 2,6 miliarda dolarów w rosyjskie odwierty prowadzone w Arktyce. Tym samym Total ma zmniejszyć straty jakie dotkną tę francuska firmę po wycofaniu się z lukratywnego biznesu w Iranie.
Sojusz anty-łupkowy
Tymczasem bardzo ciekawe rozmowy trwają na linii Rijad-Moskwa. Gdy w 2016 roku ceny ropy spadły do zaledwie ok. 30 dolarów za baryłkę, Rosja i kraje OPEC uznały że muszą coś z tym zrobić. Rosja zaproponowała członkom OPEC ograniczenie wydobycia, co miało wywindować ceny ropy w górę. Początkowo kraje OPEC, a zwłaszcza Iran, niechętnie podchodziły do takich propozycji. Jednak ostatecznie osiągnięto porozumienie – było to o tyle niezwykłe, że Rosjanom udało się zgromadzić po tej samej stronie barykady zarówno Saudów jak i Irańczyków. Ostatecznie ceny ropy poszły w górę i wszyscy sygnatariusz porozumienia byli zadowoleni.
Gdy Trump zapowiedział przywrócenie sankcji względem Iranu, cena ropy poszła w górę. Jednocześnie analitycy giełdowi zauważyli, że jeśli Iran zostanie wyeliminowany z handlu ropą to ceny tego surowca mogą podskoczyć bardzo wysoko. Mogłoby się wydawać, że dla Rosji i członków OPEC podwyżka cen ropy to idealna wiadomość. Otóż, wcale nie. Rosjanie i Saudowie wcale nie chcą podwyżek cen ropy. Uważają, że jeśli ropa zdrożeje to Amerykanie zaczną inwestować jeszcze więcej w rozwój technologii eksploatacji gazu łupkowego.
Póki co koszty wydobycia ropy naftowej są o wiele niższe niż gazu łupkowego. Jednak nie jest to już tak duża różnica jak na samym początku wydobycia gazu łupkowego. Amerykanie cały czas prowadzą badania nad opracowaniem metody taniej eksploatacji łupków. Każda podwyżka cen ropy jeszcze bardziej zachęca USA do przyspieszenia prac nad tymi metodami. W związku z tym podwyżka cen ropy byłaby krótkotrwałym sukcesem dla Rosji i krajów OPEC, lecz długofalowo taka podwyżka działaby wyłącznie na korzyść USA. Rosja i Saudowie zdają sobie z tego sprawę, i dlatego już pod koniec maja 2018 roku oba te państwa zaczęły dyskutować na temat zwiększenia produkcji ropy naftowej.
Podsumowanie
Obecnie ciężko przewidzieć jak dalej potoczy się kryzys irański. Wydaje się jednak, że jedno jest pewne. Iran za wszelką cenę będzie chciał uzyskać broń atomową. Jeśli nawet teraz Unii uda się przekonać Teheran do respektowania umowy, to Iran, po zakończeniu 15-letniego okresu ograniczenia swojego programu atomowego (okres ten wynika z umowy JCPOA) przystąpi do jego szybkiej odbudowy. Wycofanie się USA z irańskiego dealu spowodowało, że nawet mniej radykalne środowiska irańskie uznały, że posiadanie broni atomowej jest gwarantem bezpieczeństwa.
Jeśli się spodobał Ci się mój tekst i chcesz być na bieżąco to możesz zacząć obserwować mnie na Fejsbuku lub po prostu na Steemit. ;)
Jeśli szukasz więcej równie ciekawych tekstów to zapraszam do mojego archiwum na wordpressie, gdzie znajdziesz ładnie skatalogowane artykuły. ;) W szczególności polecam zapoznanie się z poprzednimi tekstami na temat Iranu: dlaczego UE wspiera Iran oraz amerykańskie ultimatum dla Iranu.