Poważne Zlecenie (Przygody Jebkiego #2)
Witam moich czytelników. Jestem po obczajeniu piekarni "u Babuszki". Babka nie wiedziała nic o swoim kliencie. Przyznała tylko że miał depresje bo nie ma już ziomków. Po zjedzeniu pierogów podobno "Poszedł w pizdziet". Trudo się mówi. Zakładając że pojawili się tam gdzie ja powinno być możliwym znaleźć tych zaginionych naukowców.
Stwierdziłem, że jeśli w tym świecie walki są tak powszechne, a przeciwnicy wymagający, i w dodatku magii używają, muszę se skraftować broń. Mój wybór padł na coś co nazwałem "piłką wpierdolką", czyli piłka tenisowa zalana w środku gipsem czy czymś podobnym, i z przeciągniętym przez środek mocnym metrowym sznurkiem na którym wisi. Na końcówke dałem kółko od kluczy żeby pewniejszy chwyt był. Skąd wziąłem gips się spytacie? Z budowy podpierniczyłem. Gdy wychodziłem przez dziure w płocie jakiś robol wrzasnął "CO SKUR*YSYNU, STALOWYCH PRĘTÓW KONSTRUKCYJNYCH W DOMU NIE MASZ? DO PRACY A NIE KRADNIJ!". Gościu pewnie przyzwyczaił się do widoku menelów wynoszących złom. Przynajmniej mnie nie znajdą, bo glinom powiedzą że złom ukradłem a przez miasto szedłem z workiem gipsu, nie zbrojeniami.
Kiedy se to kończyłem kraftować, do piwnicy gildii wbił Bolognes. Pytał się o wkrętare. Mówie mu że używałem i że na stole obok leży. Bolognes zobaczył moją broń. O kurna, jakiegoś trigera musiał mu ten widok zrobić. Zaraz zaczął przynudzać o jakiś diktarjowah, AKMSach, w końcu zaczął opowieści od ojca który był w Wietnamie. Opowiedział mi między innymi o wietnamskich hienach które czyhają aż ktoś kupi bułki w lewej piekarni. Także o roli dwóch demonów, które ciągle myliły oba fronty swoimi durnymi gadkami ale z tego chyba zrobie wpis poza główną osią bo była to dosyć ciekawa historia. Więc gdy Bolognes skończył opowiadać, spytałem go czy to już wszystko. Ten mówił że u góry jest zgromadzenie odnośnie promowania gildii. Wyszedł, ale wkrętarki dziad zapomniał.
Spect-Zero siedział na laptopie, Eddy patrzył mu w ekran i coś pokazywał. Okazało się że robili stronę reklamową gildii na "Ryjnote". Nagle Eddy wyrwał kompa Spectowi i coś szybko wyklikał. Podjarany powiedział "Widzę że po tych trzech zleceniach jest głośno o nas. Ten nowy minister rolnictwa do nas przyjedzie. Zara jak on ma? Abdul Ahui Ali?". Bolognes sie wtedy wkurzył "Co to ma kurna być? ŚLĄSK DLA SŁOWIAN!" to Osamu mu powiedział żeby porty zluzował bo "arab to nie to samo co terrorysta" "może minister jest normalny". Tak myślę "Przecież czemu arab jest ministrem rolnictwa, skoro u nich nic nie rośnie?" To sie spytałem kiedy ma przyjść. Eddy popatrzył w monitor, wytrzeszczył oczy i powiedział "Eeee... jakoś teraz".
Za oknem zobaczyłem że podjechały 3 czarne beemy i zaparkowały kapitalizując cały chodnik. Wysiadło dwóch członków BORu. Abdul Ahui Ali też był. Ubrał tą arabską szatę i czerowny krawat. Jego turban miał zawiązaną muszkę. Może nieudolnie i powoli, ale próbował się dostosować do zachodniej kultury. Bolognes wyglądał na lekko zestresowanego. Weszli. Abdul zaczął mówić "To Grinpace? Mam zlecenie dla wasza". Eddy rozkopał się w małym tłumie do araba. "Jestem tu szefem Grinpace, ze mną mów". Arab kucnął żeby być na jednej linii ze wzrokiem Eddy'ego który jest kurduplem. "Śląsk musi mieć trzysta pustynna tulipanów. Dla badań Akademii" powiedział Abdul. Osamu nagle wtrącił o tym że obszar ich występowania w całości należy do Państwa Nocnikowego, które nienawidzi całego świata poza Arabstanem i Kalafonią. Agent BORu odpowiedział "Dlatego zwracamy się tym do najemników, a nie kwiaciarni. Jesteście w stanie podjąć to zlecenie? Czy mamy iść do magów w Moherowie, albo akademii Fakku-jitsu w Las Ventas?". Druga agentka powiedziała "3 tysiące zeta za całość. Półtora tysi za niekompletną ilość". Eddy wytrzeszczył oczy i zrobił głupią rzecz. Poleciał na kasę. Chuj, nie ważne że to w pizdziet daleko ten Nocnik, nie ważne że tam wojna przeciwko zachodowi i wschodowi, kurna wszystkim. Podpisał srajtaśme a BOR z Abdulem odjechali.
Świetnie. Eddy nas wkopał. Jak nie wykonamy zlecenia dla ministra, będziemy mieli szczęście jeśli same pachołki będą nas zamawiać. Wtedy Osamu wpadł na wysoce naukowy pomysł "Możemy kupić zwykłe tulipany i zbudować pustynny inkubator. Po przyśpieszeniu procesów metabolicznych i sztucznym selekcjonowaniu kwiatków w emulowanym środowisku okołozwrotnikowym wyrośnie w końcu potrzebny gatunek". No to ja się go spytałem ile to zajmie. Niestety, pomysł Osamu może był dobry, ale krócej by zajęło uzbierać hajsy na bilet do Arabstanu i kałacha dla każdego, razem z przeprowadzeniem tam całej misji. Mimo to był 100% bezpieczny ale jednak bezużyteczny. Gdy doszło to do Osamu, Hujek opowiedział o swoim znajomym czarodzieju który mieszka w okolicznym lesie opodal krzaka z cebulą. Hujek wziął do niego Bolognesa i mnie ze sobą.
Zboczyliśmy z bitej ścieżki na mniejszą bitą ścieżkę. Po 2 minutach byliśmy na miejscu. Okrągła chatka z przybudówką na kibel ze strzechowym dachem. W około kawałek płotu i posadzone trochę zielska. I nawet kurnik był. Krzak z cebulą był posadzony zaraz obok drzwi wejściowych. Zaparkowane były 2 rowery, w tym jeden widocznie dzieciaka. Jak weszliśmy jakiś emerytowany alkoholik o twarzy niedźwiedzia w przymałym przez tłuszcz podkoszulku siedział na kanapie z półmetrowym patykiem w ręku. Gdyby mało było tego że się solidnie zesrał jak weszliśmy, to jeszcze drapiąc sie w kroku złapał nitke i puścił szwy w pizdu. "Fregator jest sprawa". Alkoholik macnął wielkim dupskiem kanapę, i o dziwo wstał. Założył swoje kuboty, i odezwał się "No lajcik stary, tylko szybko bo mój przydupas, znaczy uczeń za chwilę wróci z krokietami na obiad". Opowiedzielismy mu o sytuacji. Ten se podłubał w kichawie i pstryknął gdzieś w bok "No wiecie, mógłbym się teleportnąć do jakiegoś ogródka, szybko nazbierać i wrócić. Ale jest problem, bo jak siadałem na kanapę zapomniałem pilota. I cała mana poszła w przełączanie telewizora" powiedział. Bolognes mu odpowiedział "A potiony ci się skończyły? Możemy ci zebrać składniki jak chcesz". Fregator podał nam wtedy składniki na potke regeneracji many. Były to: próchnica, barszcz jodłowskiego i jad szatańskiego szczenięcia.
Po małej naradzie po drodze do miasta obczailismy skąd wziąć pierwszy składnik. Próchnica odkłada się na zębach żuli. Można im zafundować przegląd dentystyczny. Co do innych składników nie mieliśmy pomysłów. Bolognes poradził żeby nie isć do żuli na osiedlu F, tam gdzie mieszka. Stwierdził że lepiej najebać menelom na B, w sumie było nawet bliżej. Lecz najpierw trzeba było iść do gildii po sprzęt. Mianowicie wzięliśmy sobie z zaplecza jakąś czarną pościel i poucinaliśmy żeby mieć czym ryje zakryć. Rękawiczki z Bolognesem musieliśmy wziąć też, bo Hujek zawsze nosi żeby mu między kości brud nie wchodził. Hujek wziął swoją ulubioną broń, mianowicie kij krykietowy i skitrał go pod żebra. Ja miałem swoją piłkę a Bolognes jakieś 2 sześciocalowe pręty na plastikowym uchwycie. Powiedział mi że zobaczę co to na akcji .
Zaczailiśmy się za rogiem osiedlowego skupu złomu na osiedlu B. Poczekaliśmy może 10 minut i w naszą stronę szło 3 kolesiów z wózkiem obładowanym złomem. Macie rację, były tam też stalowe pręty konstrukcyjne. Założyliśmy nasze maski i podeszliśmy do nich tak złodupnie zastawiając drogę. Żule zaczęły nam wygrażać. Jeden to se nawet pręta wziął. No to ja im mówie że mogą nam zęby dać to się odwalimy. Ale jeden żul wydarł się "Mietek, oni chcą nam brzeszczoty zajebać! Nakopmy im!". No i wtedy te żule chwyciły swój sprzęt. Ten najbardziej wykokszony centralnie chwycił znak drogowy taki na słupie jeszcze. Ten który wyglądał na herszta wziął jeszcze zaizolowany kilklumetrowy kabel z jakimiś metalami na końcu. Ten co gadał do Mietka podniósł z wózka obudowę lodówki i wydzierając morde jeb nią w nas rzucił. Odbiegliśmy kawałek, a lodówka trafiła w hydrant odrywając go a ciśnienie wody wypierdzieliło ją w czyjeś auto kilka metrów dalej. Jeden żul mu powiedział "Stary, może weź te zbrojenia co z budowy mamy?". Chwycił po jednym na rękę i wydarł się trzymając je w górze. Żule na nas zaszarżowały. Hujek jako dorosły przydzielił żebym ja brał herszta z kablem, on weźmie grubasa ze znakiem. Bolognes powiedział że chce idiote od lodówki, bo "Przez ten hydrant cały mokry jestem, i moja broń gówno tera zrobi! KURNA! Kasteta mam tylko na zapas, ale będę musiał użyć...". Zaczęliśmy walkę. Żul wywijał kablem na co najmniej 3 metry, i nie umiałem podejść żeby nie dostać. Może atakować nie umiem, ale uniki wychodzą mi dobrze, przynajmniej tyle. A mogłem za dziecka wychodzić na dwór i wracać po ciemku... Kątem oka patrzyłem na moich ziomków. Grubas nawalał znakiem naprawdę wolno, ale Hujek nie ryzykował bo gdyby go połamał, nie mógłby się zrosnąć i to my byśmy skończyli bez zębów, tyle że zdrowych. Bolognes miał chujowy zasięg ze swoim kastetem, a pręty menela miały po półtora metra. Grubasa trzeba było podejść we dwóch, a idiotę rozbroić. Inaczej nie mogło być. Wtedy zaświtała mi myśl. "Bolognes, wymień się żulem, mam plan! Olej zasięg!" krzyknąłem. Migiem zmieniliśmy swoje pozycje. Żule to zazwyczaj niewyedukowani idioci więc powiedziałem Bolognesowi "Daj się swojemu rozbroić, jak ja rozbroję mojego!". Rozhuśtałem piłkę wpierdolkę a gdy menel się zamachnął prętem zawinąłem na nim moją broń. Kopnąłem go w łokieć zablokowanej ręki i jego dłoń opustoszała. Rzuciłem pręt Bolognesowi. Ziomek zjarzył się w moim planie. Przeturlał się pod kablem swojego żula i w połowie długości przewodu zderzył go ze swoim prętem. Broń obróciła się trafiając kawałkami metalu prosto w pysk swojego pana. Posypały się chyba wszystkie zęby. Ja w tym czasie pokonałem idiotę od lodówki. Został grubas. Bolognes skoczył na niego i zaczął nawalać prętami po łbie. Gościu to chyba po urodzeniu był myty szczotką drucianą że taki twardy był. Usłyszeliśmy z daleka syreny. Hujek szybko podbiegł do rozsypanych zębów. Były ledwo żółte. Ten głupszy miał sztuczną szczękę. Krzyknął "Chłopaki, zwijamy się!". No i zaczęliśmy uciekać a grubas za nami. Bolognes rozpiął bluzę i wyjął zza gaci pistolet. Odwrócił się i strzelił dwa razy żulowi pod stopy na znak że ma stać. Uciekliśmy.
Spect-Zero zbeształ brata "Deklu, pały obok a ty strzelasz? Z klamki nielegalnej? Odbiło ci?" ale Bolognes się bronił "Bro, kurna zrozum że żul nas gonił, tylko jego zamknęli, gdybym go nie zatrzymał byśmy trzej pewnie też siedzieli!". Byliśmy wtedy wszyscy na zapleczu gildii. Osamu wyglądał na przestraszonego. Eddy jak zwykle z kamienną twarzą, najwidoczniej załamany, albo zestresowany. W sumie każdy sie stresował. O dziwo Wierebłąd zdawał się chociaż minimalnie zdawać sprawę z sytuacji. Tylko hujek wyglądał na w miarę opanowanego. W końcu przerwał darcie mordy Specta "Dobra gówniarze, nie chciałem tego mówić ale teraz korupcja i nepotyzm to nasi przyjaciele. Spect, lepiej zamiast dreć japę sprawdź w sieci gdzie można znaleźć barszcz jodłowskiego. Ja spróbuje wyhaczyć coś żeby odwrócić przypał". Powiedziałem Bolognesowi, żeby na razie nie nosił przypałowych rzeczy. "No co ty, domyśliłem się" odpowiedział. Osamu spytał się Bolognesa, skąd miał klamke. "Ibn Lada, w jakim ty świecie żyjesz? Nie pamiętasz naszego gimnazjum? Jak co trzeci jarał zioło a co siódmy miał już kuratora?" westchhnął, a potem dokończył "Zadawałem się z jak najbardziej normalnymi. Przynajmniej próbowałem".
Okazało się że barszcz jest drogi prawie jak wypłata za zlecenie, a rośnie na kaukazie i na syberii. Dowiedziałem się też, że tutaj dalej mają ZSRR a kaukaz to wyspa na Morzu Paprocańskim Niedaleko Śląska. Zgadza się. "Republika Śląska" ma morze z obu stron. A miasto Los Sushinachos w którym przebywam ma je na południu. Więc bardziej opłaca się płynąć na Kaukaz. Ale jak się okazało, to całkowite zadupie na które żadna firma nie daje transportu bo jest nierentowny. Świetnie. Musimy sami tam popłynąć. A nikt z gildii nie znał kogoś z łódką.
Lecz z pomocą przyszedł Osamu. Tym razem sensowną. Jako naukowa elita zrobił nam projekt łodzi która zabierze na pokład 5 osób. Co najlepsze możemy ją zbudować w jeden dzień, z powszechnych i wielu darmowych materiałów, w tym kartonu, pilśni i worków na śmieci. Hujek i Eddy stwierdzili że zostaną w LSN pilnować gildii i obmyślać co zrobić z przypałem. Połaziliśmy trochę po śmietnikach, kupiliśmy trochę pierdół w tym naprawdę dużo tej srebrnej taśmy klejącej. Wydaliśmy tylko 50 zeta, reszta była w naszych domach i na śmieciach.
Nazajutrz poszliśmy ze wszystkim na dziką część plaży. Wiecie, tą z trawą, żeby ludzie się nie czepiali. Pierwszy problem: kartony po telewizorach i lodówkach są zbyt miękkie żeby robić z nich pokład. Z pomocą przyszły góry worków na śmieci które kupiliśmy. Pompowaliśmy je powietrzem żeby potem ubijać tak zawiązane w kartonach. Problem drugi: maszt. Żagle to lajcik, worki na śmieci posklejane. Ale jak utrzymać na kartonach słup, który musi być wytrzymały? Podpowiedzią był gówniarz który sprzedał się idąc se z latającym balonem Ryjnota. Niedaleko musieli je rozdawać i mieć butlę z helem. Trzeba było ją podpierniczyć żeby napompowane worki unosiły jak najmocniej żagiel przyczepiony sznurkami. Poszedłem tam z Spectem. Mało kto chciał balona, więc gościu który je rozdawał wpieprzał promocyjne żelki. Jak wiemy cukier uzależnia. Więc kupiliśmy batona w okolicznym automacie, wiecie, żeby świadków nie było. Przywiązaliśmy do żyłki. Tej samej żyłki którą pozwiązywaliśmy pułapke na typa. Spect-Zero zamknął się w sraczu najbliżej butli i udawał że ciśnie dwójkę. Czekałem aż ofierze skończą się darmowe żelki. Taki chuj, wziął wtedy spod lady drugą paczkę. I tak trzy razy a z kibla dalej te udawane stęki i pierdy dla niepoznaki, wyzwiska, nawet słyszałem że rzucał kamieniami do sedesu. Zacząłem się siedząc w krzakach zastanawiać czy naprawde czegoś nie zjadł dziwnego. W końcu opiekun balonów wyjął na blat mandarynki. Pomyślałem że nie ma na co czekać bo mój kolega jeszcze naprawdę się zesra. Rzuciłem batonika. Od razu podszedł. I jakże tym starym jak kreskówki zagraniem zwabiłem go do pułapki która zrzuciła mu na łeb dzbanek. Nie pytajcie się skąd go miałem, ważne że typu był ogłuszony. Władowałem do torby dwie miski mandarynek z stoiska i puknąłem Spectowi w drzwi żeby brał butle.
Jak wróciliśmy było zrobione wszystko poza workami unoszącymi żagle. Raz dwa i łódź była gotowa. Owszem, wyglądała gorzej niż wynalazek ruskiego gopnika ale o dziwo pływała. Weszliśmy z naszymi bagażami. Na lajcie powinniśmy dopłynąć na Kaukaz a potem wrócić. Szczerze nie wyobrażam sobie burzy na kartonowej łodzi posklejanej taśmą i sterem z płyty pilśniowej, ale trudno się mówi.
Pozwolę sobie podzielić tą historię na dwa wpisy, żeby was nie zalewać treścią i uszanować czas. Tak więc: ciąg dalszy nastąpi.