Steem 2049 – przyszłość Steem. Tematy tygodnia.
Cześć. Robiąc sobie przerwę od moich zwyczajowych historycznych wypocin postanowiłem skrobnąć coś krótkiego w ramach tematu numer 3. Koniec końców wyszło trochę bardziej ponuro niż się spodziewałem, ale tekst i przedstawione w nim idee należy traktować z przymrużeniem oka. Za szkody na zdrowiu wywołane czerstwością żartów nie odpowiadam ;)
Janek spojrzał ze zdumieniem na zegarek. Dziesięć po piątej. Powinien już wsiadać do samochodu, a tymczasem nadal garbił się nad starym, kartonowym pudłem z nadzieją, że znajdzie w końcu właściwy kabel. Zadanie nie było łatwe, ostatni raz używał USB chyba z dziesięć lat temu, ale wczoraj przyszły w końcu te stare dyski do archiwizacji. Prosta robota, sęk w tym, że nie miał ich jak podłączyć.
Rozejrzał się po biurze. Zimne światło ledowych żarówek budziło nieprzyjemne szpitalno-urzędowe skojarzenia, ale zdążył się już przyzwyczaić. Oprócz niego w pokoju została tylko pani Krysia, która stukała rytmicznie w klawisze wypełniając pomieszczenie swoim spokojnym adagio komend kopiuj i wklej. Janek pracował tutaj już prawie pięć lat, ale nadal nie mógł się nadziwić, jak w 2049 roku można zatrudniać kogoś do kopiowania kolumn w arkuszu kalkulacyjnym. „Takie rzeczy tylko w ZUS” – skonstatował, po czym ruszył w stronę wyjścia.
Drzwi Chang’ana zamknęły się za nim, gdy tylko usiadł w fotelu. Przesunął smartbandem przed główną konsolą.
– Nǐ hǎo, Janie. Dokąd jedziemy?
– Do domu.
Ciche pyknięcie zwiastowało uruchomienie silnika. Środkowy ekran rozświetlił się jasno. Janek wziął samochód w zniżkowym abonamencie, więc przez pierwsze pięćset kilometrów każdego miesiąca musiał oglądać reklamy. Był co prawda tylko technikiem ale udało mu się przynajmniej wyciąć moduł głosowy, dzięki czemu mógł we względnym spokoju przeglądać sieć na swoim HUDzie.
– Steemnews, Polska. – powiedział Janek.
Przednia szyba pojazdu zmieniła się w rozmazany czarno-zielony ekran; no tak, zapomniał wyłączyć autoodświeżanie. Przy dziesięciu nowych postach na sekundę niełatwo było nadążyć. W końcu wybrał kilka interesująco wyglądających artykułów i zaczął przeglądać. „Premier Wielkiej Brytanii zapewnia o rychłym wznowieniu rozmów na temat warunków Brexitu.” „Platforma Sprawiedliwości obiecuje dalej rozwijać program 830+.” „Tokeny STEEM osiągają historyczne maksima przekraczając dzisiaj cenę miliona stu trzydziestu tysięcy juanów za sztukę” „Elon Musk podpisuje z Krakowem umowę na dostawy bogatego w rtęć i kadm smogu.”
– Skąd oni jeszcze biorą te opony? – mruknął Janek.
Spojrzawszy w okno, poczuł nagłe i niespodziewane ukłucie nostalgii. Może to ta przedwiosenna aura, a może coś zupełnie innego, ale jak żywe stanęło przed jego oczami wspomnienie z dzieciństwa – zwykłe, leniwe, wakacyjne popołudnie, kiedy siedzieli z Rudym nad jeziorem i nagrywali film z zawodów w „puszczaniu kaczek”. Pamiętał promienie słońca odbijające się w poruszanej delikatnym wietrzykiem wodzie, śpiew rudzików, które wtedy jeszcze co jakiś czas odwiedzały okolice miasta i zapach kwitnącej lipy zmieszany z lekko kwaśnym odorem dobiegającym z położonego nieopodal wysypiska, na którym często się bawili.
To miał być ich wielki hit na Dtubie. Zabawne. Jego dziadkowie wspominają komunizm, rodzice kryzys ekologiczny, a on? On będzie opowiadał dzieciom o upadku internetu. O tym jak treść tworzona była przez ludzi, a nie przez boty. O tym jak można było porozmawiać z innymi użytkownikami, dowiedzieć się czegoś nowego, a nie jedynie zostać wirtualnie i nieszczerze poklepanym po plecach. O wolności, którą dobrowolnie oddali i społeczności, którą pozwolili zniszczyć.
Wszystko tak naprawdę zaczęło się od tego... jak on to... a, tak: bitcoin. A potem przyszedł Steem. Miał zabłysnąć i zgasnąć jak pozostałe projekty społecznościowe, ale został. Został i nic nie było już takie samo. Na początku układało się świetnie. Idea była przecież prosta. Mogłeś robić wszystko to, co dotychczas robiłeś w internecie i być za to bezpośrednio wynagrodzonym. Ludzie tworzący wartościowe treści mogli wreszcie poczuć, że ich praca jest, przynajmniej trochę, ceniona. A potem Steem eksplodował. Kurs waluty wystrzelił w górę, popularność rosła lawinowo.
Już wtedy pojawiały się głosy ostrzeżeń, ale gdy moloch pochłaniał kolejnych konkurentów wszyscy chcieli załapać się na przejażdżkę. Cokolwiek robiłeś w sieci, łączyło się ze Steemem. Wrzucałeś filmik, pisałeś komentarz na temat hotelu, zamawiałeś pizzę, publikowałeś artykuł, klikałeś plusa, klikałeś minusa... Brak cenzury i anonimowość sprawiły, że ludzie stawali się coraz bardziej kreatywni by zwiększyć oglądalność: sprzedawanie własnej prywatności, przemoc, gnębienie psychiczne... Rak toczący internet uderzył ze zdwojoną siłą.
Deszcz bębnił o plastikowy dach samochodu. Janek obserwował przez szybę samotnego przechodnia, za którym podążał dron-p. Tak, te ustrojstwa też miały swój udział w Dlive’owym szaleństwie. Dron śledził cię cały dzień rejestrując wszystko, co działo się wokół, umożliwiając streamowanie dwadzieścia cztery godziny na dobę, bez przerwy. To było zmartwychwstanie formuły reality show w najintymniejszym jak dotąd wydaniu. Naturalnie wszystko finansowane przez Steem.
Wreszcie platforma została oderwana od niebezpiecznie puchnącej kryptowaluty, zapewniając jej tym samym drugie życie w charakterze akcji całego systemu, a ciężar finansowania spoczął na reklamach. Nagrody dla przeciętnych użytkowników spadły drastycznie, a dla największych twórców vice versa. W efekcie bogaci stawali się, jak zwykle, bogatsi, a biedni... biednych karmiono nadzieją. Codziennie ktoś jednym dobrym wpisem trafiał do głównego strumienia i nagle jego życie odmieniało się całkowicie. Na jedną, krótką chwilę miał uwagę całego świata. No i pieniądze, dużo, dużo pieniędzy. One zostawały na dłużej.
Choć ostatnimi czasy Janek zaczynał w to wątpić.
Wiedział, że jego próba statystyczna jest zbyt mała, ale zaczął zbierać dane. Rodzina, znajomi, znajomi znajomych i tak dalej. Nikt osobiście nie znał żadnej osoby, która swoim wkładem w strumień „wygrała”. Gdzieś z tyłu jego głowy czaiła się myśl, że może to wszystko jest po prostu wielką bujdą. Powodów mogło być wiele, ale samo myślenie o nich przyprawiało go o mdłości.
Janek wgryzł się w kanapkę z chleba sojowego. Smakowała jak tektura.
Jego wzrok prześlizgnął się po wnętrzu samochodu. Jakoś nie podobał mu się teraz tak bardzo, jak kilka miesięcy temu, kiedy zatwierdzał umowę. Pomyślał o swoim jednopokojowym mieszkaniu. I o Magdzie z księgowości. Otworzył swojego bloga i zaczął pisać. Dzień z życia technika #7743. Może w końcu się uda. Może dzisiaj.